- A co byś chciała? - zapytałem odstawiając pusty garnek po herbatce z pokrzywy.
- Buzi? - zapytała lisica z uśmiechem.
- Już zrobiło ci się lepiej? - parsknąłem widząc jej zadowoloną minę. - Przypominam, że mimo wszystko jesteś moim więźniem, a to, że się tobą zajmuję, żebyś nie umarła, to tylko moja dobra wola.
- Rej... Ja nie chcę wracać do tej zimnej piwnicy... Tam jest tak okropnie... - szepnęła patrząc mi w oczy. - Proszę... Nie każ mi tam schodzić...
Zamilknąłem podchodząc do niej bliżej. Ruda mówiła w taki sposób, że nie byłem w stanie jej odmówić. Sprawiała, że moje serce skute lodem powoli się roztapiało z każdym kolejnym słowem. Chciałem na to nie pozwolić, jakoś zaprotestować, ale coś kazało mi jej słuchać.
- To gdzie chcesz te buzi? - przewróciłem figlarnie oczami.
- Ramon... Poważnie cię proszę.. - zmartwiła się.
Nie odpowiedziałem. Po prostu wskoczyłem z powrotem na łóżko obok niej i ułożyłem się tak, że miałem pod brzuchem jej grzbiet. Odwróciłem jej pysk i złożyłem na nim długi pocałunek. Zamknęła na chwilę oczy.
- Odpoczywaj. Musisz dużo spać. - mruknąłem do jej ucha.
- A co z tobą?
- A ja cię popilnuję. Śpij już. - delikatnie warknąłem przygniatając ją swoim ciężarem. - Popatrz. Po herbatce nawet nie kaszlesz.
- Rej? - zawołała cicho.
- Tak? - szepnąłem kierując w stronę jej pyska jedno ucho.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się lekko po czym wtuliła się we mnie bardziej. Chwilę potem dało się słyszeć jej miarowy oddech. Odsunąłem się trochę od niej, żeby dokładnie się jej przyjrzeć. Wepchnąłem nos gdzieś w sierść na jej karku, gdy poczułem coś chropowatego. Odgarnąłem w tym miejscu futro, a moim oczom ukazały się liczne strupy i gojące się duże rany. Cholera. Reamon.. Jak mogłeś... To przecież ślad po twoim ostatnim napadzie furii.. Lizzie opatrzyła moje rany powstałe po spotkaniu z Maazikiem, a ja... Jeszcze ją skrzywdziłem. Jedna z nich, ta największa nie wyglądała dobrze, ale nawet nie mogłem jej wylizać. Kto wie, do czego znów bym się posunął, gdybym poczuł smak jej krwi? Wstałem więc i rozejrzałem się za czymś, co do tej pory było najbardziej bezużyteczną rzeczą w moim domu. Apteczką. Człowiek, do którego należał kiedyś ten domek, na pewno miał tu takie coś. Wdrapałem się na jedną z wyższych półek i zdjąłem małe, czerwone pudełko. W środku znalazłem bandaże, plastry, nożyczki i spirytus. Idealnie. Polałem całą okolicę jej karku i barek odkażającą cieczą. Wzdrygnęła się przez sen. Następnie wyjąłem bandaż i starannie obwinąłem nim klatkę piersiową i barki lisicy. To powinno pomóc i zapobiec ewentualnym powikłaniom. Przez chwilę pomyślałem o niej, jak o Mizuri. której nigdy nie pozwoliłbym skrzywdzić.
- Śpij dobrze, Elizabeth. Jesteś bezpieczna... Przynajmniej do czasu, nim znów zrobię ci krzywdę. - przytuliłem jej ciało do siebie. Po chwili moje powieki zaczęły robić się coraz cięższe, a przez moją głowę przeszła myśl, że przecież mogę jej chociaż trochę zaufać.. Zasnąłem.
Lizzie?
Szkielet Smoka Panda Graphics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii. :)