Czułam w gardle metaliczny, gorzki smak mojej własnej krwi. Płuca sprawiały wrażenie, jakby za każdym oddechem miały się rozpaść, pozostawiając po sobie jedynie krwawą miazgę. Bałam się wziąć głębszy oddech, czy nawet zacząć dyszeć. Palący ból w łapach powoli rozprzestrzeniał się na całe ciało, kiedy tylko przystanęłam. Jakbym ja sama zaraz miała się spalić. Jeszcze nigdy nie biegłam tak szybko, jak teraz. Zazwyczaj jeśli któryś z Bogów mówi Ci, że masz biec, biegniesz. Najszybciej jak się da. A jeśli chodzi o życie bliskiego Ci lisa, dajesz z siebie wszystko. I oto był efekt.
— Lizzie.. — mruknął, jakby jeszcze w półśnie.
A przecież już nie spał, prawda..? Był przytomny. Musieliśmy uciekać, zanim się obudzą. Nie wiem, jak długo potrwa sen tych ludzi, ale wolałam nie ryzykować. Szturchnęłam Reamona nosem, żeby wstał. On jednak uparcie nie wstawał, więc cicho na niego warknęłam. No już, Rey, ruszaj się. Zanim tamci się obudzą i dokończą dzieła. Dostał jedną, jedyną szansę od Bogów na uratowanie swojego życia i nie mogła się zmarnować. Inaczej.. Inaczej będzie bardzo, bardzo źle. Może i jestem słaba i filigranowa, ale dałam radę poderwać go z ziemi. Jęknął głucho, stając na nogach jak nowo narodzony wół, który jeszcze do końca nie wie, jak ich używać. No tak, przecież nie można oczekiwać, że po takim czymś od razu wyrwie się do biegu.. Kiedy się go wspierało, szedł. Mocno kulejąc, ale szedł. Kiedy wyszliśmy w noc, z daleka od tej przeklętej chatki, do mojej głowy wdarło się jedno pytanie, jak nieproszony gość. Dokąd..? Wiadomo było, że uciekać. Ale nie możemy biec na oślep i liczyć, że wszystko będzie dobrze i się ułoży, nie w takim stanie, w jakim był Rey. Ja też raczej nie mogłabym zmusić się do szybszego biegu, mogłabym za to przepłacić zdrowiem, a nawet życiem, zostawiając go z niczym. Nie, to zdecydowanie mi się nie uśmiechało, tak samo jak perspektywa włóczenia się bez określonego celu. Jedyne, co mi przychodziło do głowy to wrócić do stada — do mamy, taty, Horizona, Maroona, reszty moich przyjaciół.. To nie wchodziło w grę ze względu na Reamona. Ojciec by go przecież rozszarpał, a ja nie umiem kłamać tak przekonująco, żeby jakoś przekonać ich do tego, że nic mi nie zrobił. Co i tak było kłamstwem, cholera. A przecież nie zostawię go na pastwę losu w takim stanie, nie ma na to najmniejszej szansy. Co robić, do diabła, co robić?
— Lizzie.. — odezwał się, a właściwie wycharczał, kolejny raz. — Czy.. czy wiesz, gdzie idziemy?
— Nie mam pojęcia. — westchnęłam bezradnie. — Nie mam, kurwa, pojęcia.
Oh, jakie to romantyczne. Dwójka lisów, córka alf i syn wygnańca, w podróży, w ukryciu przed rodzicami. Idealny materiał na bajkę dla dzieci. Ale tu nie będzie szczęśliwego zakończenia. W końcu wyczerpią nam się siły i padniemy tak, jak stoimy. Dwa martwe ciała lisów, które uciekały przed śmiercią.
Rey?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii. :)