poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Od Reamona CD Lizzie

Pies rzucał mną, jak zabawką, zwykłą szmacianą lalką. Po raz kolejny uderzyłem o ścianę. Więc już wszystko jest przesądzone?  Nie wyjdę stąd żywy. To kara za wszystkie grzechy jakich dopuściłem się w moim krótkim życiu. Co Rey? Ty pomiocie żmijowy najgorszego z Bogów! Nie spodziewałeś się, że tak szybko zostaniesz ukarany, nie? Czymś jednak różniłem się od mojego boskiego dziadka. Posiadałem coś takiego jak honor.
- "Staw czoło śmierci Reamonie. Nie bój się jej. Nie uciekaj jak zwykły tchórz. Twój los i tak jest już przesądzony." - Obcy głos odzywał się w mojej głowie. Nie zastanawiałem się do kogo należał. Wiedziałem tylko, że nie mogę uciec. Miałem nadzieję, że Lizzie udało się uciec jak najdalej.
Wstałem potrząsając ciężko głową, po czym splunąłem krwią. Nie nacieszyłem się długo staniem na czterech łapach, bo pies podbiegł do mnie i chwycił za kark unosząc w powietrze. Pisnąłem przeraźliwie próbując złapać oddech, gdy zacisnął szczęki. Przed oczami pojawiła mi się mgła. Tak samo jak wtedy, gdy byłem ledwie miesięcznym szczeniakiem. Maazik chwycił mnie za kark próbując zabić, ale mama powstrzymała go w ostatniej chwili. Tutaj nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc. Jedyne, co mogłem dojrzeć to krótki błysk. Flesza. Myśliwi robili zdjęcia.
- Morpheusie.. Morpheusie.. - jęczałem. W myślach, bo nie miałem sił, by wydać jakikolwiek dźwięk. - Tyle mnie nauczyłeś.. Po co? Jaki był tego cel? Nie przewidziałeś tego, że oddam życie za twoją wnuczkę? Acoose... - zamilkłem zastanawiając się, czy przywoływanie mego dziadka ma w ogóle jakiś sens. - Nie dasz mi żadnego znaku nawet teraz, na łożu śmierci? - Trudno nazwać to łożem. Wiszę w powietrzu, a ślina mojego oprawcy spływa po moim obezwładnionym ciele.
Nastała przerażająca cisza. Poczułem jak pies rozluźnia uścisk szczęk i spadam na ziemię. Nie poczułem jednak żadnego bólu w wyniku konfrontacji z podłogą. Widziałem ciemność, a zaraz potem rozjaśniające się delikatnie pomieszczenie, w którym znajdował się.. tron? Tak, tron. Był niesamowity, wykonany z cienia. Połyskiwał białym, słabym światłem umieszczonym na samej górze oparcia.
- Gdzie ja jestem? - szepnąłem rozglądając się na boki.
- Reamonie... - zagrzmiał potężny głos. Głos ten budził we mnie jakieś odległe wspomnienie, którego nie potrafiłem już przywołać do pamięci. Był chłodny, a jednocześnie sprawiał wrażenie iście ojcowskiego tonu.
- Kim jesteś? - Odwróciłem głowę w poszukiwaniu źródła dźwięku. Na próżno, bo głos odbijał się w przestrzeni i tworzył dudniące w uszach echo.
- Ważne kim jest dla ciebie Acoose, a raczej kim nie jest, synu. - wzdrygnąłem się na dźwięk tego głosu. Próbowałem przypasować go do znajomych osób, ale to było po prostu awykonalne.
- Synu? - zmarszczyłem brwi próbując pochłonąć całą nową wiedzę.
- Maazik, jedyny syn tego marnego bożka nie jest twoim ojcem. On o tym wie i dlatego krzywdził twoją matkę, Reamonie. Drzemie w tobie siła, której boją się nawet Bogowie. Niektórzy z nich nie są zadowoleni z faktu, że żyjesz. Bóg nigdy cię nie opuścił, synu. Zawsze byłem przy tobie, ale twoja niewiedza cię chroni. Mam dla ciebie plany. Nie tylko ja. Elizabeth zapłaciła wysoką cenę za twoje życie. Idź w pokoju. - zakończył, a obraz zaczął się rozmazywać.
- Nie! Czekaj! Kim jesteś? Mam tyle pytań... - krzyknąłem błagalnie. Na darmo. Kiedy otworzyłem oczy, powrócił ból, jednak pyszczek istoty, która stała nade mną nie należał do psa.
- Lizzie... - mruknąłem marszcząc powieki. Pies i dwójka ludzi leżeli na ziemi pogrążeni w głębokim śnie.

Elizabeth? :u

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii. :)

Szkielet Smoka Panda Graphics