- Rey! - zawołał dobrze znany mi głos. Zebrałem całe swoje siły, żeby podnieść łeb. Jak umierający ze starości pies na blacie w gabinecie weterynaryjnym, z którym właśnie przyszedł pożegnać się kochający właściciel odciągając jego wzrok od czarnego worka na zwłoki.
- Lizzie.. - mruknąłem, gdy ruda podbiegła do mnie pocałowała. - Wróciłaś... - mimowolnie się uśmiechnąłem.
- A ty żyjesz. - zaśmiała się lekko. - Przyprowadziłam pomoc.
Odwróciła się, a moim oczom ukazała się para rudych lisów. Mimo tego, że byli cali mokrzy, wyglądali bardzo majestatycznie. Masz ci los! Teraz to mi się dostanie.
- Elizabeth... Too.. - odezwałem się jako pierwszy pytająco. Widziałem jak para patrzy na mnie i na nią. Z.. dumą? Zakłopotaniem? Plus bonus tylko dla mnie - Odrazą.
- To są moi rodzice. Acze i Chalize. Przywódcy Szlaku. - oznajmiła prostując się.
- O... - uniosłem brew. - Wypadałoby... Em. - Postawiłem na ziemi łapę i spróbowałem wstać, jednak łapa ugięła się pode mną. Poskładała jak harmonijka, a ja sam upadłem z powrotem na mech.
- Daruj sobie, młodzieńcze. - uśmiechnął się alfa. Jego ton głosu był surowy, ale jednocześnie ciepły. - Nie dasz rady nawet wstać o własnych łapach. Chodź, pomogę ci. - podszedł do mnie. Z początku nieufnie oparłem się o niego kiedy mnie podniósł. Był nieco wyższy ode mnie, a już na pewno lepiej zbudowany. Widać, że syn Morpheusa. No Rey, jeśli przeżyjesz, nie pozwól Maazikowi zabierać sobie więcej jedzenia, biegaj więcej i na pewno też będziesz tak wyglądał. Nie jest jeszcze źle. Przecież masz mięśnie i nie wyglądasz jak szkielet. Będzie okej... Jeśli pan Acze cie nie zabije.
Podróż do jaskini alf była długa. Razem z Lizzie byliśmy wykończeni na tyle, że jej rodzice musieli nas nieść. Gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce, Chalize podarowała mi koc i wskazała legowisko w salonie przy miejscu na ognisko w którym tliło się jeszcze światło. Acze dorzucił trochę drewna, gdy po drugiej stronie usiadła Elizabeth. Cała nasza czwórka usiadła przy ogniu.
- Gdzie Maroon i Horizon? - zapytała ruda. Kto?
- Śpią cały czas. - odpowiedziało małżeństwo chórem. Uniosłem brwi. Jak to możliwe, że patrząc na nich, na moim pysku pojawia się uśmiech? Są tak zgrani...
- Stęskniłam się za nimi... - westchnęła patrząc w iskierki.
- Wiem coś o tęsknocie za rodzeństwem.. - szepnąłem.
- Nie będziemy was męczyć. Opowiecie nam wszystko jutro. Lizzie idź już spać do siebie. - to jak lis zaakcentował słowa D O S I E B I E było godne podziwu. Alfy poszły już do siebie, po chwili przypominając córce, że na nią też już pora, a ja ułożyłem się na słomianym posłaniu. Płomyki ognia zaczęły się rozmazywać, gdy usłyszałem ciche kroki. Ruda wtuliła się we mnie. Nie chciało mi się nawet protestować.
Lizzie?
Szkielet Smoka Panda Graphics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii. :)