środa, 25 kwietnia 2018

Od Reamona CD Lizzie

- Rey! - zawołał dobrze znany mi głos. Zebrałem całe swoje siły, żeby podnieść łeb. Jak umierający ze starości pies na blacie w gabinecie weterynaryjnym, z którym właśnie przyszedł pożegnać się kochający właściciel odciągając jego wzrok od czarnego worka na zwłoki.
- Lizzie.. - mruknąłem, gdy ruda podbiegła do mnie pocałowała. - Wróciłaś... - mimowolnie się uśmiechnąłem.
- A ty żyjesz. - zaśmiała się lekko. - Przyprowadziłam pomoc.
Odwróciła się, a moim oczom ukazała się para rudych lisów. Mimo tego, że byli cali mokrzy, wyglądali bardzo majestatycznie. Masz ci los! Teraz to mi się dostanie.
- Elizabeth... Too.. - odezwałem się jako pierwszy pytająco. Widziałem jak para patrzy na mnie i na nią. Z.. dumą? Zakłopotaniem? Plus bonus tylko dla mnie - Odrazą.
- To są moi rodzice. Acze i Chalize. Przywódcy Szlaku. - oznajmiła prostując się.
- O... - uniosłem brew. - Wypadałoby...  Em. - Postawiłem na ziemi łapę i spróbowałem wstać, jednak łapa ugięła się pode mną. Poskładała jak harmonijka, a ja sam upadłem z powrotem na mech.
- Daruj sobie, młodzieńcze. - uśmiechnął się alfa. Jego ton głosu był surowy, ale jednocześnie ciepły. - Nie dasz rady nawet wstać o własnych łapach. Chodź, pomogę ci. - podszedł do mnie. Z początku nieufnie oparłem się o niego kiedy mnie podniósł. Był nieco wyższy ode mnie, a już na pewno lepiej zbudowany. Widać, że syn Morpheusa. No Rey, jeśli przeżyjesz, nie pozwól Maazikowi zabierać sobie więcej jedzenia, biegaj więcej i na pewno też będziesz tak wyglądał. Nie jest jeszcze źle. Przecież masz mięśnie i nie wyglądasz jak szkielet. Będzie okej... Jeśli pan Acze cie nie zabije.

Podróż do jaskini alf była długa. Razem z Lizzie byliśmy wykończeni na tyle, że jej rodzice musieli nas nieść. Gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce, Chalize podarowała mi koc i wskazała legowisko w salonie przy miejscu na ognisko w którym tliło się jeszcze światło. Acze dorzucił trochę drewna, gdy po drugiej stronie usiadła Elizabeth. Cała nasza czwórka usiadła przy ogniu.
- Gdzie Maroon i Horizon? - zapytała ruda. Kto?
- Śpią cały czas. - odpowiedziało małżeństwo chórem. Uniosłem brwi. Jak to możliwe, że patrząc na nich, na moim pysku pojawia się uśmiech? Są tak zgrani...
- Stęskniłam się za nimi...  - westchnęła patrząc w iskierki.
- Wiem coś o tęsknocie za rodzeństwem.. - szepnąłem.
- Nie będziemy was męczyć. Opowiecie nam wszystko jutro. Lizzie idź już spać do siebie. - to jak lis zaakcentował słowa D O S I E B I E było godne podziwu. Alfy poszły już do siebie, po chwili przypominając córce, że na nią też już pora, a ja ułożyłem się na słomianym posłaniu. Płomyki ognia zaczęły się rozmazywać, gdy usłyszałem ciche kroki. Ruda wtuliła się we mnie. Nie chciało mi się nawet protestować.

Lizzie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii. :)

Szkielet Smoka Panda Graphics