sobota, 28 kwietnia 2018
Od Riley CD Milvy
Z tego dziwnego stanu głębokich rozmyślań, dopadającego mój umysł ostatnimi czasy wyjątkowo często; wybawiło mnie dopiero pytanie nieznajomej, którą najwyraźniej już trochę zaczęła nudzić ta długotrwała cisza.
- Cześć, nie jesteś stąd, prawda? - zagadnęła początkowo trochę niepewnym tonem, który jednak wraz z kolejnymi słowami zmienił się w nieco cieplejszy.
W odpowiedzi pokręciłam tylko przecząco głową, jakby obce mi były jakiekolwiek słowa. Kurde, nie tak to miało wyglądać. Jeszcze tylko tego brakuje, żeby uznała mnie za jakąś niemowę.
- Nie, jestem tu od niedawna... - odparłam w końcu, starając się by mój głos brzmiał jak najnaturalniej, aczkolwiek chyba średnio mi to wyszło (dobra, nie wnikajmy w to teraz) - Rozumiem, że to twoje terytorium, tak? - dobra, głupie pytanie, przyznaję.
Ruda spojrzała na mnie z lekkim zakłopotaniem - Em, tak, znaczy się... Jestem z tutejszej sfory...
- Sfory? - odruchowo zastrzygłam uszami z zainteresowaniem. Nie ukrywam, iż owy temat wzbudził mą ciekawość. Bądź co bądź nie często spotyka się stada lisów, no, chyba że to ja jestem na tyle zacofana w lisiej społeczności, co z teoretycznego punktu widzenia jest możliwe.
- A więc jak będzie? Chciałabyś poznać członków naszej sfory? - samica posłała mi delikatny uśmiech, zapewne chciała w ten sposób nieco rozluźnić atmosferę. Hm, chyba nawet jej się to udało.
- O, tak! Bardzo chętnie - odparłam z promiennym uśmiechem na pysku, by po chwili złapać się na swoim chamstwie. Super, z tego wszystkiego nawet się jej nie przedstawiłam - A tak w ogóle to jestem Riley.
- Milva, miło poznać.
Milva, całkiem ładne imię. Trochę nietypowe i raczej rzadko spotykane, ale ładne. Nie wiem dlaczego, ale coś podpowiadało mi, że mogę jej zaufać, choć znałyśmy się tak krótko. Zabawne, po zaledwie paru minutach rozmowy już znalazłam z Kanią wspólny język. Rzecz jasna, niemalże cała droga do norowiska, które jak tłumaczyła nowa znajoma jest swego rodzaju centrum spotkań wszystkich sforzan; upłynęła nam na długiej, całkiem przyjemnej pogawędce (przynajmniej w moim odczuciu). Nawet świergolące na cały regulator ptaki już mi tak nie przeszkadzały.
- Od jak dawna tu jesteś? - spytałam, nieco zwalniając kroku.
- Właściwie to od zawsze, urodziłam się w sforze... - samica uśmiechnęła się, jednak jej oczy nagle jakby posmutniały. Nie wiedziałam o co chodzi. Aj, może nie powinnam była o to pytać? Nie chciałam w jej odczuciu wyjść na wścibską, ani nic z tych rzeczy.
Milva?
Od Lizzie CD Reamona
— Więc mów, o co chodzi. — Tym razem odezwał się mój ojciec, nadając swojemu głosowi stanowczego i surowego tonu, który nie znosi sprzeciwu.
Reamon westchnął boleśnie, jakby ta nagła zmiana tonu rzeczywiście go ubodła. Ale potem, ku zdziwieniu wszystkich, zaczął mówić. To brzmiało tak, jakby sam sobie kopał grób.
— Więc. — zaczął, niemalże akcentując tę kropkę na końcu. Był zadziwiająco spokojny jak na lisa, który zaraz może za chwilę umrzeć. — Porwałem ją. Tak, tak, porwałem waszą ukochaną córeczkę. Czemu? Nie wiem. Może dlatego, że miałem ochotę się zabawić.
Ace poderwał się, a jego wargi uniosły się nad zębami, ukazując rząd ostrych jak brzytwa zębów. Nie było wątpliwości, że mógłby rozszarpać Reya w kilku ruchach, zanim ten w ogóle zdążyłby się ogarnąć, co się właściwie dzieje. Na szczęście Chalize szybko go powstrzymała, ponownie usadzając go w miejscu.
— Mów dalej. — nakazała chłodnym tonem, rzucając ostrzegawcze spojrzenie swojemu partnerowi. — Musimy się dowiedzieć wszystkiego, słońce. Jak go zabijesz teraz, prawdopodobnie będziemy tkwili w niewiedzy.
'
Od Mayee CD Milvy
piątek, 27 kwietnia 2018
Od Reamona CD Lizzie
- No, skoro jesteśmy już wszyscy razem.. - alfa zmierzyła mnie wzrokiem jak jakiegoś wyrzutka. No tak. Przecież jestem wyrzutkiem. - Może łaskawie opowiecie co się z wami działo przez ten długi czas..
A więc to już teraz. Szkoda. Spędziłem w tym domu jakieś dziewięć godzin z czego osiem przespałem, a już zdążyłem się przyzwyczaić do tej atmosfery, z którą miałem styczność po raz pierwszy w życiu.. Było tu tak... Rodzinnie. Dziękuję ci, Boże (kimkolwiek jesteś), że tak dobrze zająłeś się moją matką. Pff.
Zobaczyłem jak Lizzie otworzyła już pysk. Ciekawe co chciała powiedzieć. Czy to możliwe, że byłaby gotowa skłamać? Dla mnie? Uniosłem z bólem łapę, aby przerwać jej zanim jeszcze się odezwie.
- Ja powiem, Elizabeth. -Słowa, które wydobyły się z mojego pyska zabrzmiały śmiertelnie poważnie. Acze poruszył się niespokojnie, po czym zapadła grobowa cisza.
- Ale.. - pisnęła kręcąc łbem.
- Panie Acze... Pani Chalize... Nie sądzę abym był tego godny, ale... chciałbym prosić Was o przebaczenie.. - zniżyłem przednie łapy w geście błagalnym.
- Dziecko.. Co ty mówisz.. - usłyszałem jak mama Lizzie zakrywa pysk łapą, a Acze.. Mógłbym przysiąc, że wstał. - Ty chyba nie... Elizabeth ty chyba nie jesteś w ciąży?! - zapytała podniesionym głosem. Uniosłem łeb stając na równe nogi. Co.
Lizzie? :u Nie jesteś w ciąży, nie?
czwartek, 26 kwietnia 2018
Od Milvy CD Mayee
Od Lizzie CD Reamona
Obudziły mnie odgłosy porannej krzątaniny w norze. Uśmiechnęłam się do siebie, nadal nie otwierając oczu. Tak, normalny poranek w moim rodzinnym domu.. czułam się, jakbym była tutaj codziennie, od zawsze. Przez chwilę nawet cały ten czas spędzony z Reamonem wydawał mi się po prostu wyjątkowo pokręconym snem, ale czułam jego oddech na swoim ciele. To, że to wszystko wydarzyło się naprawdę jest po prostu nierealne i dziwne. Czarnorudy lis jeszcze spał, więc go nie budziłam. Był w o wiele gorszym stanie ode mnie, więc nic dziwnego, że potrzebował więcej odpoczynku. Wstałam, czując ból w obolałych mięśniach, utrzymujący się już od dłuższego czasu. Nie był jednak tak mocny jak wczoraj, więc po prostu chodziłam trochę sztywniej niż zwykle. Podeszłam do legowisk moich braci i trąciłam ich obu nosem, na co Maroon zakrył pysk swoimi małymi łapkami, a Horizon tylko parsknął przez sen i przewrócił się na drugi bok. Urocze małe diabły. Rodzice siedzieli w drugiej izbie, na mnie też nie musieli długo czekać. Oblicze matki rozpromieniło się na mój widok, ale zaraz potem przeniosła wzrok gdzieś za mnie, a na jej pysku zaczęło malować się coś dziwnego. Odwróciłam się zaraz w tamtą stronę, patrząc na Reamona, który właśnie wszedł do pomieszczenia.
— No, skoro jesteśmy już wszyscy.. — zaczęła Chalize, nadal mierząc samca wzrokiem, jakby chciała przejrzeć go na wylot. — Może łaskawie opowiecie, co się z wami działo przez ten długi czas.
Już otworzyłam pysk, żeby się odezwać, ale Reamon uciszył mnie krótkim gestem. Rzuciłam mu spojrzenie, być może nieco zbyt spanikowane. Przecież, jak on zacznie mówić, będzie źle.. Bardzo, bardzo źle..
środa, 25 kwietnia 2018
Od Reamona CD Lizzie
- Lizzie.. - mruknąłem, gdy ruda podbiegła do mnie pocałowała. - Wróciłaś... - mimowolnie się uśmiechnąłem.
- A ty żyjesz. - zaśmiała się lekko. - Przyprowadziłam pomoc.
Odwróciła się, a moim oczom ukazała się para rudych lisów. Mimo tego, że byli cali mokrzy, wyglądali bardzo majestatycznie. Masz ci los! Teraz to mi się dostanie.
- Elizabeth... Too.. - odezwałem się jako pierwszy pytająco. Widziałem jak para patrzy na mnie i na nią. Z.. dumą? Zakłopotaniem? Plus bonus tylko dla mnie - Odrazą.
- To są moi rodzice. Acze i Chalize. Przywódcy Szlaku. - oznajmiła prostując się.
- O... - uniosłem brew. - Wypadałoby... Em. - Postawiłem na ziemi łapę i spróbowałem wstać, jednak łapa ugięła się pode mną. Poskładała jak harmonijka, a ja sam upadłem z powrotem na mech.
- Daruj sobie, młodzieńcze. - uśmiechnął się alfa. Jego ton głosu był surowy, ale jednocześnie ciepły. - Nie dasz rady nawet wstać o własnych łapach. Chodź, pomogę ci. - podszedł do mnie. Z początku nieufnie oparłem się o niego kiedy mnie podniósł. Był nieco wyższy ode mnie, a już na pewno lepiej zbudowany. Widać, że syn Morpheusa. No Rey, jeśli przeżyjesz, nie pozwól Maazikowi zabierać sobie więcej jedzenia, biegaj więcej i na pewno też będziesz tak wyglądał. Nie jest jeszcze źle. Przecież masz mięśnie i nie wyglądasz jak szkielet. Będzie okej... Jeśli pan Acze cie nie zabije.
Podróż do jaskini alf była długa. Razem z Lizzie byliśmy wykończeni na tyle, że jej rodzice musieli nas nieść. Gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce, Chalize podarowała mi koc i wskazała legowisko w salonie przy miejscu na ognisko w którym tliło się jeszcze światło. Acze dorzucił trochę drewna, gdy po drugiej stronie usiadła Elizabeth. Cała nasza czwórka usiadła przy ogniu.
- Gdzie Maroon i Horizon? - zapytała ruda. Kto?
- Śpią cały czas. - odpowiedziało małżeństwo chórem. Uniosłem brwi. Jak to możliwe, że patrząc na nich, na moim pysku pojawia się uśmiech? Są tak zgrani...
- Stęskniłam się za nimi... - westchnęła patrząc w iskierki.
- Wiem coś o tęsknocie za rodzeństwem.. - szepnąłem.
- Nie będziemy was męczyć. Opowiecie nam wszystko jutro. Lizzie idź już spać do siebie. - to jak lis zaakcentował słowa D O S I E B I E było godne podziwu. Alfy poszły już do siebie, po chwili przypominając córce, że na nią też już pora, a ja ułożyłem się na słomianym posłaniu. Płomyki ognia zaczęły się rozmazywać, gdy usłyszałem ciche kroki. Ruda wtuliła się we mnie. Nie chciało mi się nawet protestować.
Lizzie?
wtorek, 24 kwietnia 2018
Od Lizzie CD Reamona
Od Reamona CD Lizzie
- Nie potrafiłam cię zostawić na pewną śmierć. Proszę, wstań.. - zacisnęła zęby próbując postawić mnie na niezbyt równe nogi.
- Poradzę sobie, słońce. Zawsze sobie radziłem. Tutaj już mnie nie znajdą. Dziękuję ci za wszystko.. A teraz już idź. - przyjrzałem się jej błyszczącym oczom. Były smutne. Nie próbuj Rey. Nie próbuj pokazać, że nie jesteś wystarczająco twardy.
- Jak to... Reamon... Ja nie po to wróciłam, żeby teraz... - chciała zaprotestować, ale znów jej przerwałem. Moja głowa zaczęła robić się ciężka i bezwładnie opadła na mech.
- Uciekaj Elizabeth. Do domu. - warknąłem z bólu, gdy przed oczami pojawiła mi się ta sama przerażająca mgła.
Po chwili znów zamknąłem oczy i nim się zorientowałem, zasnąłem.
Od Mayee do Milvy
Na samym początku rozstawiłam największe meble – zegar z kukułką (Terry tak dobrze znał się na nazwach przedmiotów ludzi...), kredensik dla lalek i kufer znalazły swoje miejsce po rogach. Chociaż przesunięcie ich pochłonęło ogrom czasu i energii, po szybkim posiłku w postaci wczorajszego kawałka królika i kilku jagód zabrałam się za resztę pracy. Porozwieszałam na ścianach obrazki, zrobiłam z dna kufra legowisko, a dziwną szmatkę, o której istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia, rozłożyłam na środku. Byłam w trakcie układania kolekcji kamyków na poszczególnych półkach, gdy mój dziwny, wręcz nienaturalny spokój został przerwany.
- Halo? – usłyszałam za sobą uprzejmy, melodyjny głosik, niewątpliwie należący do kogoś tego samego gatunku oraz płci. Jednym, szybkim ruchem odwróciłam się w kierunku wejścia, strącając jednocześnie wszystkie kamienie ze środkowej półki. Świetne pierwsze wrażenie, Mayee.
- Tak? – podniosłam się i podbiegłam do lisicy (doprawdy nie wiem, dlaczego wszystko robię tak gwałtownie), nadal lustrując ją wzrokiem – wyższa ode mnie, czego można było się akurat spodziewać, bujne, jasnorude futro i para dużych, głębokich spojrzeniem, brązowych oczu. Z wyglądu była naprawdę w porządku. Próbując jeszcze raz przerwać przygnębiającą, nerwową ciszę, zapytałam:
- Może chciałabyś mi, jako szpiegowi, zadać jakieś zadanie?
Sama wątpiłam w wypowiedziane przeze mnie słowa. W sforze musiałoby się naprawdę dużo dziać, żebym była potrzebna w drugi dzień od dołączenia, a na to nie wyglądało. No ale, z jakich innych powodów mogłaby przyjść tu lisica?
- No dobra, czyli... – spróbowałam jeszcze raz, nie otrzymując odpowiedzi. – Może masz taki zwyczaj, że wchodzisz bez powodu do norek nowych. To dziwny zwyczaj, to znaczy... Ja bym tak nie robiła, ale w sumie całkiem fajne – możesz poznać od razu nowe osoby, a nie, tak jak niektórzy, dopiero na uroczystościach. W takim razie mam herbatkę, chcesz herbatkę?
- Nie, nie – zaprzeczyła nagle lekko rozbawiona lisica. Widocznie się zamyśliła, a ja jestem zdecydowanie za bardzo niecierpliwa. – Tak w ogóle, jestem Milva, a ty pewnie Chamayee? Mam do ciebie pewną sprawę...
Milvuś? :3
Od Lizzie CD Reamona
poniedziałek, 23 kwietnia 2018
Od Reamona CD Lizzie
- "Staw czoło śmierci Reamonie. Nie bój się jej. Nie uciekaj jak zwykły tchórz. Twój los i tak jest już przesądzony." - Obcy głos odzywał się w mojej głowie. Nie zastanawiałem się do kogo należał. Wiedziałem tylko, że nie mogę uciec. Miałem nadzieję, że Lizzie udało się uciec jak najdalej.
Wstałem potrząsając ciężko głową, po czym splunąłem krwią. Nie nacieszyłem się długo staniem na czterech łapach, bo pies podbiegł do mnie i chwycił za kark unosząc w powietrze. Pisnąłem przeraźliwie próbując złapać oddech, gdy zacisnął szczęki. Przed oczami pojawiła mi się mgła. Tak samo jak wtedy, gdy byłem ledwie miesięcznym szczeniakiem. Maazik chwycił mnie za kark próbując zabić, ale mama powstrzymała go w ostatniej chwili. Tutaj nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc. Jedyne, co mogłem dojrzeć to krótki błysk. Flesza. Myśliwi robili zdjęcia.
- Morpheusie.. Morpheusie.. - jęczałem. W myślach, bo nie miałem sił, by wydać jakikolwiek dźwięk. - Tyle mnie nauczyłeś.. Po co? Jaki był tego cel? Nie przewidziałeś tego, że oddam życie za twoją wnuczkę? Acoose... - zamilkłem zastanawiając się, czy przywoływanie mego dziadka ma w ogóle jakiś sens. - Nie dasz mi żadnego znaku nawet teraz, na łożu śmierci? - Trudno nazwać to łożem. Wiszę w powietrzu, a ślina mojego oprawcy spływa po moim obezwładnionym ciele.
Nastała przerażająca cisza. Poczułem jak pies rozluźnia uścisk szczęk i spadam na ziemię. Nie poczułem jednak żadnego bólu w wyniku konfrontacji z podłogą. Widziałem ciemność, a zaraz potem rozjaśniające się delikatnie pomieszczenie, w którym znajdował się.. tron? Tak, tron. Był niesamowity, wykonany z cienia. Połyskiwał białym, słabym światłem umieszczonym na samej górze oparcia.
- Gdzie ja jestem? - szepnąłem rozglądając się na boki.
- Reamonie... - zagrzmiał potężny głos. Głos ten budził we mnie jakieś odległe wspomnienie, którego nie potrafiłem już przywołać do pamięci. Był chłodny, a jednocześnie sprawiał wrażenie iście ojcowskiego tonu.
- Kim jesteś? - Odwróciłem głowę w poszukiwaniu źródła dźwięku. Na próżno, bo głos odbijał się w przestrzeni i tworzył dudniące w uszach echo.
- Ważne kim jest dla ciebie Acoose, a raczej kim nie jest, synu. - wzdrygnąłem się na dźwięk tego głosu. Próbowałem przypasować go do znajomych osób, ale to było po prostu awykonalne.
- Synu? - zmarszczyłem brwi próbując pochłonąć całą nową wiedzę.
- Maazik, jedyny syn tego marnego bożka nie jest twoim ojcem. On o tym wie i dlatego krzywdził twoją matkę, Reamonie. Drzemie w tobie siła, której boją się nawet Bogowie. Niektórzy z nich nie są zadowoleni z faktu, że żyjesz. Bóg nigdy cię nie opuścił, synu. Zawsze byłem przy tobie, ale twoja niewiedza cię chroni. Mam dla ciebie plany. Nie tylko ja. Elizabeth zapłaciła wysoką cenę za twoje życie. Idź w pokoju. - zakończył, a obraz zaczął się rozmazywać.
- Nie! Czekaj! Kim jesteś? Mam tyle pytań... - krzyknąłem błagalnie. Na darmo. Kiedy otworzyłem oczy, powrócił ból, jednak pyszczek istoty, która stała nade mną nie należał do psa.
- Lizzie... - mruknąłem marszcząc powieki. Pies i dwójka ludzi leżeli na ziemi pogrążeni w głębokim śnie.
Elizabeth? :u
niedziela, 22 kwietnia 2018
Od Lizzie CD Reamona
Od Reamona CD Lizzie
- Ten stary wyga musiał gdzieś ukryć tą kasę. - mruknął jeden z mężczyzn przewracając szafkę z gazetami.
- Szukają kasy. - szepnąłem do jej ucha. - Niedobrze. Będą szukać tak długo, aż nas znajdą. W tym domu jest pełno broni. - zamilkłem gdy usłyszałem szczekanie psa. O kurwa. To trochę bardzo komplikuje naszą sytuację.
- Co robimy? - zapytała młoda. Jej głos się załamał.
- Na mój znak, pobiegniesz do tamtej deski. Widzisz ją? Łatwo ją przechylisz i uciekniesz. Biegnij prosto do swojego stada i już nigdy nie wracaj. Ja wezmę ich na siebie.
- Co?! Nie mogę! - oburzyła się patrząc mi w oczy. Była przerażona.
- Będziesz wolna! Przecież chyba tego chciałaś, tak? Ja muszę zostać i odciągnąć ich uwagę.
- Zabiją cię! Ja nie mogę pozwo... - chciała zaprotestować. W oczach miała łzy, ale natychmiast jej przerwałem.
- Elizabeth! Dla mnie nie ma ratunku, rozumiesz? Jestem podły! Zapomnij o mnie i uciekaj! Znajdziesz jeszcze w życiu kogoś, kto będzie godny tego, żebyś go kochała. Jestem pewny tego, że założysz z nim cudowną rodzinkę, będziesz przywódczynią stada i doczekasz się gromadki normalnych dzieci. Nazwij jednego z nich Rey. Tak na pamiątkę - mimowolnie się uśmiechnąłem, gdy usłyszałem szum przewracanych pościeli zdecydowanie za blisko nas.
- Teraz albo nigdy. - prawie warknąłem przechylając jej głowę i mocno całując. Początkowe spięcie szybko ustąpiło i ruda zaczęła mi oddawać. Po chwili odsunąłem ją od siebie i wypchnąłem do przodu - Teraz, do przodu, uciekaj, jazda! Wybiegłem zaraz za nią kiedy zobaczyłem, że pies zerwał się do biegu. Skoczyłem na jego grzbiet i ugryzłem w kark dezorientując. Zaczął skakać. Spadłem, a raczej zostałem rzucony o ścianę. Gdy moje ciało zsunęło się na podłogę, poczułem ból gdzieś w plecach. Spojrzałem na wejście. Ruda uciekła, a nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby ją gonić, skoro jeden lis został w środku.
- Patrz na tego lisa! Jakie dziwne umaszczenie! Będzie pasował nad kominkiem! - zaśmiał się mężczyzna. O cholera.
Elizabeth?
sobota, 21 kwietnia 2018
Od Milvy CD Riley
Biegnij, biegnij Milva!
Szybciej, szybciej!
Czuj ten wiatr w rozwianym futrze, czuj tą wolność, która nadchodzi wraz z każdym odepchnięciem się od ziemi!
Chwila podczas której nic się nie liczy, żadne strapienie nie przechodzi przez szare komórki, a jedyną powinnością jest dalszy bieg. Bieg? Przepraszam, lot pośród rzadkiej mgły i pierwszych promieni słońca! Łapy jedynie lekko muskają skropioną rosą trawę, a żadne sapnięcie czy trzask nie przerywa świergotu ptaków oraz cichych uderzeń skrzydeł. Jestem Kanią! Za nimi, za nimi! Za ziębami, za synogorlicami i sikorkami! Nie jestem lisem, jestem ptakiem drapieżnym, jastrzębiem! Uciekaj bogatko, bo utrącę ci kolorowe piórka! Zmykaj jaskółko, jestem od ciebie szybsza, a twoje uniki nie pomogą! Raz, dwa i już śmigam po niebie obok was!
Lecz to nie jest polowanie, to tylko lot radości i powietrzny taniec przywitania wiosny! Niczym strzała przecinam chmury i manewruję między innymi tancerzami! Hej, orły, sokoły i jastrzębie! Razem uczcijmy ten czas, kiedy trawa się zieleni, a drzewa przypominają wielkie bukiety! Pląsajmy do zmierzchu, dopóki nas nie zastąpią nasze siostry sowy! Dalej, dalej!
Pędziłam bez opamiętania przed siebie, przeskakując nad obalonymi pniami i strumykami. Byłam szczęśliwa, a to było w ostatnim czasie dla mnie rzadkością. Nie było przeszłości czy przyszłości, liczyło się tu i teraz. Żal po stracie rodziców został daleko za mną, podobnie jak świadomość dziedziczenia bety oraz tego, że powinnam się zachowywać dojrzale. Wysforowałam się przed to wszystko i nie zamierzałam dać temu czasu, aby mnie dogonić. Byłam gotowa biec tak aż do końca świata. W pewnym momencie jednak byłam zmuszona wrócić do rzeczywistości, pozwolić, aby szybująca w przestworzach Kania powróciła do lisiego ciała Milvy. Co mnie obudziło z tego bajecznego snu na jawie? Zatrzymałam się i zamarłam w bezruchu. Rodzice zawsze mówili, że to może być instynkt, a ten nie myli się zbyt często. Tata zaczynał potem mówić o tym jak w dawnych czasach lisy polegały głównie na tym tajemniczym głosie... Nie wiadomo kiedy po moim pysku spłynęła niewielka łza, którą jednak szybko oparła łapą. Strapienia nagle dogoniły mnie i uderzyły we mnie swoją nienaturalną siłą. Nie! Nie teraz! Nie kiedy już wydawało mi się, że wyrwałam się temu wszystkiemu. Przed dłuższą chwilę patrzyłam się na swoje łapy, które wręcz wrosły w ziemię i nie pozwalały mi się ruszyć. Westchnęłam głęboko, a następnie już miałam zamiar zawrócić, ale nagle do moich uszu dotarł jakiś szelest. Zastrzygłam uszami, a następnie starając się zapomnieć o problemach, nałożyłam na swój pyszczek lekki, wyglądający dosyć wiarygodnie uśmiech. Nie widziałam potrzeby, aby inni widzieli moje cierpienie, zresztą i tak prawie całe stado domyślało się burzy jaka grzmi wewnątrz mnie. Odwróciłam głowę w stronę odgłosu i machnęłam ogonem, niby na przywitanie. Zza zasłony już dosyć rzadkiej mgły wyłoniła się postać jakiejś lisicy, nieznajomej. W pierwszym odruchu chciałam uciekać, ale jednak coś się we mnie tknęło - byłam betą, moim obowiązkiem jest powitać gościa. Spokojnie, zachowując dystans podeszłam do samicy, która stała w bezruchu bez widocznego zamiaru ataku czy ucieczki.
- Cześć. - jak głucho i nienaturalnie zabrzmiało to powitanie! Zupełnie jakby powiedział je ktoś obcy, daleko daleko stąd. - Nie jesteś stąd, prawda?
Riley?
niedziela, 15 kwietnia 2018
Zaginięcie pary beta!
sobota, 14 kwietnia 2018
Od Lizzie CD Reamona
— Cicho. — Od razu po przebudzeniu usłyszałam ten krótki rozkaz, wydany przez Reamona. — Po prostu bądź cicho. Byłam. Coś się zmieniło, to było czuć już na początku. Dziwny, obcy zapach unoszący się w domu. — To ludzie. Węszą. Może, jeśli będziemy cicho i nie będziemy się ruszać, pójdą sobie. Ale musisz być przygotowana do ucieczki.
Let's get started.
tenor |
poniedziałek, 9 kwietnia 2018
Od Reamona CD Lizzie
- Buzi? - zapytała lisica z uśmiechem.
- Już zrobiło ci się lepiej? - parsknąłem widząc jej zadowoloną minę. - Przypominam, że mimo wszystko jesteś moim więźniem, a to, że się tobą zajmuję, żebyś nie umarła, to tylko moja dobra wola.
- Rej... Ja nie chcę wracać do tej zimnej piwnicy... Tam jest tak okropnie... - szepnęła patrząc mi w oczy. - Proszę... Nie każ mi tam schodzić...
Zamilknąłem podchodząc do niej bliżej. Ruda mówiła w taki sposób, że nie byłem w stanie jej odmówić. Sprawiała, że moje serce skute lodem powoli się roztapiało z każdym kolejnym słowem. Chciałem na to nie pozwolić, jakoś zaprotestować, ale coś kazało mi jej słuchać.
- To gdzie chcesz te buzi? - przewróciłem figlarnie oczami.
- Ramon... Poważnie cię proszę.. - zmartwiła się.
Nie odpowiedziałem. Po prostu wskoczyłem z powrotem na łóżko obok niej i ułożyłem się tak, że miałem pod brzuchem jej grzbiet. Odwróciłem jej pysk i złożyłem na nim długi pocałunek. Zamknęła na chwilę oczy.
- Odpoczywaj. Musisz dużo spać. - mruknąłem do jej ucha.
- A co z tobą?
- A ja cię popilnuję. Śpij już. - delikatnie warknąłem przygniatając ją swoim ciężarem. - Popatrz. Po herbatce nawet nie kaszlesz.
- Rej? - zawołała cicho.
- Tak? - szepnąłem kierując w stronę jej pyska jedno ucho.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się lekko po czym wtuliła się we mnie bardziej. Chwilę potem dało się słyszeć jej miarowy oddech. Odsunąłem się trochę od niej, żeby dokładnie się jej przyjrzeć. Wepchnąłem nos gdzieś w sierść na jej karku, gdy poczułem coś chropowatego. Odgarnąłem w tym miejscu futro, a moim oczom ukazały się liczne strupy i gojące się duże rany. Cholera. Reamon.. Jak mogłeś... To przecież ślad po twoim ostatnim napadzie furii.. Lizzie opatrzyła moje rany powstałe po spotkaniu z Maazikiem, a ja... Jeszcze ją skrzywdziłem. Jedna z nich, ta największa nie wyglądała dobrze, ale nawet nie mogłem jej wylizać. Kto wie, do czego znów bym się posunął, gdybym poczuł smak jej krwi? Wstałem więc i rozejrzałem się za czymś, co do tej pory było najbardziej bezużyteczną rzeczą w moim domu. Apteczką. Człowiek, do którego należał kiedyś ten domek, na pewno miał tu takie coś. Wdrapałem się na jedną z wyższych półek i zdjąłem małe, czerwone pudełko. W środku znalazłem bandaże, plastry, nożyczki i spirytus. Idealnie. Polałem całą okolicę jej karku i barek odkażającą cieczą. Wzdrygnęła się przez sen. Następnie wyjąłem bandaż i starannie obwinąłem nim klatkę piersiową i barki lisicy. To powinno pomóc i zapobiec ewentualnym powikłaniom. Przez chwilę pomyślałem o niej, jak o Mizuri. której nigdy nie pozwoliłbym skrzywdzić.
- Śpij dobrze, Elizabeth. Jesteś bezpieczna... Przynajmniej do czasu, nim znów zrobię ci krzywdę. - przytuliłem jej ciało do siebie. Po chwili moje powieki zaczęły robić się coraz cięższe, a przez moją głowę przeszła myśl, że przecież mogę jej chociaż trochę zaufać.. Zasnąłem.
Lizzie?
Od Riley
Po dłuższej chwili leżenia, stwierdziłam iż wypadałoby ruszyć z miejsca swoje cztery litery i wrzucić coś na ząb (właściwie ta druga opcja zawitała w mej łepetynie wcześniej, bo żołądek już od dobrych paru godzin nie pozwalał mi myśleć o niczym innym). Szczerze powiedziawszy, nie miałam pojęcia gdzie właściwie jestem, ale chyba nie to w obecnej chwili jest najbardziej istotne, prawda? No raczej, dopóki w pobliżu nie ma ludzi ani psów, mogę być spokojna. A no właśnie, ludzi. Tia, ciekawe czy ktoś mnie w ogóle jeszcze szuka. Jak znam życie, to długo nad stratą przyszłej maszynki do zarabiania pieniędzy nie ubolewali, zwłaszcza że w hodowli mają takowych na pęczki. Swoją drogą szkoda, że moja szanowna rodzinka nie pofatygowała się trochę zawalczyć o swoją, lub chociażby moją lepszą przyszłość. Miałam nadzieję, że jeśli odejdę, to ktoś podąży moim śladem. Cóż, najwyraźniej "wolność" to dla nich zbyt mocne słowo. Czyż nie lepiej mieć wszystko podane pod nosek?
~ Riley, czym ty sobie zaprzątasz głowę o tej porze? ~ potrząsnęłam łbem, w celu pozbycia się tych wszystkich myśli, które nachalnie starały się wedrzeć do mego mózgu. Paskudne uczucie, i to to jeszcze tak dzień za dniem wraca, i wraca, i wraca i... Zaraz! Co to za zapach? Rozejrzałam się dookoła, jeszcze bardziej skołowana niż przedtem, gdy się obudziłam; instynktownie pobudzając niuch do działania, by zlokalizował ową woń. Znam ten zapach, znaczy się, nie ten konkretnie, ale jakąś jego cząstkę. Tak, zdecydowanie tak, gdzieś tutaj jest jakiś lis. Początkowo mnie ten fakt nawet ucieszył, jednak cały entuzjazm szybko wyparował, gdy zdałam sobie sprawę, iż nie jestem już u siebie, a o ile mi wiadomo krewniacy żyjący na wolności bywają dość... No terytorialni, nie da się ukryć. Skąd mam mieć pewność, że ten lis będzie pokojowo nastawiony? Śledząc go mogę znaleźć sprzymierzeńca, bądź na własne życzenie wpakować się prosto w paszczę lwa. Rzecz jasna nie musiałam rozważać tego długo. Raz kozie śmierć, jak to mawiają! I tak nic gorszego już mnie nie spotka (znaczy się chyba).
Pomknęłam w leśne gęstwiny, wiedziona szlakiem wytyczonym przez nos. Z każdą chwilą ciekawość coraz bardziej sięgała szczytu, serce łomotało jak szalone, a oddech zrównał się z prędkością nadaną przez łapy. Nieoczekiwanie dostrzegłam w oddali ciemną sylwetkę. Lis stał niemalże w samym środku polany, częściowo spowitej mgłą. Przechyliłam głowę w bok, obserwując szczupły zarys pyska, który nieoczekiwanie skierował swe ślepia... Prosto na mnie! Zesztywniałam niczym potraktowana zaklęciem drętwoty z książki J.K. Rowling. Dobra, tego nie przewidziałam.
Ktoś?