sobota, 28 kwietnia 2018

Od Riley CD Milvy

Brak komentarzy:
Ku memu zaskoczeniu, a zarazem też ogromnej uldze; lisica nie wyglądała na skorą do walki o terytorium i całe szczęście, bo szczerze powiedziawszy, miałam już serdecznie dość tej wiecznej tułaczki. Gdzie się nie pojawiłam, to napotykałam ludzi, albo psy, a jak nie psy to inne lisy, którym najwyraźniej moja obecność nie była na rękę. Cudowne podsumowanie wędrówki.
Z tego dziwnego stanu głębokich rozmyślań, dopadającego mój umysł ostatnimi czasy wyjątkowo często; wybawiło mnie dopiero pytanie nieznajomej, którą najwyraźniej już trochę zaczęła nudzić ta długotrwała cisza.
- Cześć, nie jesteś stąd, prawda? - zagadnęła początkowo trochę niepewnym tonem, który jednak wraz z kolejnymi słowami zmienił się w nieco cieplejszy.
W odpowiedzi pokręciłam tylko przecząco głową, jakby obce mi były jakiekolwiek słowa. Kurde, nie tak to miało wyglądać. Jeszcze tylko tego brakuje, żeby uznała mnie za jakąś niemowę.
- Nie, jestem tu od niedawna... - odparłam w końcu, starając się by mój głos brzmiał jak najnaturalniej, aczkolwiek chyba średnio mi to wyszło (dobra, nie wnikajmy w to teraz) - Rozumiem, że to twoje terytorium, tak? - dobra, głupie pytanie, przyznaję.
Ruda spojrzała na mnie z lekkim zakłopotaniem - Em, tak, znaczy się... Jestem z tutejszej sfory...
- Sfory? - odruchowo zastrzygłam uszami z zainteresowaniem. Nie ukrywam, iż owy temat wzbudził mą ciekawość. Bądź co bądź nie często spotyka się stada lisów, no, chyba że to ja jestem na tyle zacofana w lisiej społeczności, co z teoretycznego punktu widzenia jest możliwe.
- A więc jak będzie? Chciałabyś poznać członków naszej sfory? - samica posłała mi delikatny uśmiech, zapewne chciała w ten sposób nieco rozluźnić atmosferę. Hm, chyba nawet jej się to udało.
- O, tak! Bardzo chętnie - odparłam z promiennym uśmiechem na pysku, by po chwili złapać się na swoim chamstwie. Super, z tego wszystkiego nawet się jej nie przedstawiłam - A tak w ogóle to jestem Riley.
- Milva, miło poznać.
Milva, całkiem ładne imię. Trochę nietypowe i raczej rzadko spotykane, ale ładne. Nie wiem dlaczego, ale coś podpowiadało mi, że mogę jej zaufać, choć znałyśmy się tak krótko. Zabawne, po zaledwie paru minutach rozmowy już znalazłam z Kanią wspólny język. Rzecz jasna, niemalże cała droga do norowiska, które jak tłumaczyła nowa znajoma jest swego rodzaju centrum spotkań wszystkich sforzan; upłynęła nam na długiej, całkiem przyjemnej pogawędce (przynajmniej w moim odczuciu). Nawet świergolące na cały regulator ptaki już mi tak nie przeszkadzały.
- Od jak dawna tu jesteś? - spytałam, nieco zwalniając kroku.
- Właściwie to od zawsze, urodziłam się w sforze... - samica uśmiechnęła się, jednak jej oczy nagle jakby posmutniały. Nie wiedziałam o co chodzi. Aj, może nie powinnam była o to pytać? Nie chciałam w jej odczuciu wyjść na wścibską, ani nic z tych rzeczy.

Milva?

Od Lizzie CD Reamona

Brak komentarzy:
   Otworzyłam szeroko oczy, kiedy to usłyszałam. Oh, nie, oczywiście, że nie byłam w ciąży. Co za głupie pytanie. Czy ja wyglądałam na ciężarną? Przecież mój brzuch jeszcze mieścił się w granicach normy, byłam tego w stu procentach pewna. Może nawet trochę schudłam przez to porwanie. Szybko zaprzeczyłam ruchem głowy, na co moja matka się nieco uspokoiła, ale zaraz mina jej zrzedła. Chwilę potem zrozumiałam, czemu. No tak, przecież z ciąży można się łatwo wykaraskać, usunąć albo urodzić z pomocą położnych.. Generalnie, nie jest zbyt dużym zagrożeniem, da się to jakoś załatwić.
 — Więc mów, o co chodzi. — Tym razem odezwał się mój ojciec, nadając swojemu głosowi stanowczego i surowego tonu, który nie znosi sprzeciwu.
   Reamon westchnął boleśnie, jakby ta nagła zmiana tonu rzeczywiście go ubodła. Ale potem, ku zdziwieniu wszystkich, zaczął mówić. To brzmiało tak, jakby sam sobie kopał grób.
 — Więc. — zaczął, niemalże akcentując tę kropkę na końcu. Był zadziwiająco spokojny jak na lisa, który zaraz może za chwilę umrzeć. — Porwałem ją. Tak, tak, porwałem waszą ukochaną córeczkę. Czemu? Nie wiem. Może dlatego, że miałem ochotę się zabawić.
   Ace poderwał się, a jego wargi uniosły się nad zębami, ukazując rząd ostrych jak brzytwa zębów. Nie było wątpliwości, że mógłby rozszarpać Reya w kilku ruchach, zanim ten w ogóle zdążyłby się ogarnąć, co się właściwie dzieje. Na szczęście Chalize szybko go powstrzymała, ponownie usadzając go w miejscu.
 — Mów dalej. — nakazała chłodnym tonem, rzucając ostrzegawcze spojrzenie swojemu partnerowi. — Musimy się dowiedzieć wszystkiego, słońce. Jak go zabijesz teraz, prawdopodobnie będziemy tkwili w niewiedzy.
'

Reamon?

Od Mayee CD Milvy

Brak komentarzy:
Stanęłam w bezruchu, analizując dokładnie właśnie przedstawioną mi propozycję. Grupa lisów tybetańskich, dość liczna, na pewno umiejąca zaatakować na wypadek uznania zagrożenia oraz mająca możliwie nieznane aspiracje i dwie, młode lisice? No cóż, w każdym razie dość intrygująca oferta.
- A dlaczego w ogóle wybrałaś akurat mnie? – zapytałam kontrolnie, starając się nie wywrzeć wrażenia nastawionej sceptycznie czy nieufnej. W końcu, gdyby mi przyszło prowadzić taką sprawę, wytypowałabym do towarzystwa raczej znane mi lisy.
- Jesteś nowa i zapewne nie zdążyłaś jeszcze zająć się czymś poważnym – wytłumaczyła spokojnie Milva. – No i pracujesz jako szpieg, na pewno masz dużo przydatnych umiejętności!
Zaśmiałam się, przecież nawet nie szkoliłam się poważnie w tej posadzie.
- Czyli strachasz się iść sama? – zapytałam zwyczajowo z nutką sarkazmu, łagodząc go jednak promiennym uśmiechem. – Ach, rzeczywiście nie mam nic lepszego do robienia. Pójdę z tobą. Ale jako czynny uczestnik!
- Dziękuję, jasne! – rozentuzjazmowała się samiczka.
- Kiedy wyruszamy? Aha, i przypuszczam, że wpadłaś już na jakiś sposób porozumiewania się z nimi...
- Wzięłam słownik. Zapamiętałam poszczególne słowa i wyszukałam na ich podstawie odpowiedni język. Żywię wielką nadzieję, iż posługują się właśnie nepalskim – odparła szybko, pokazując w razie ewentualności wspomnianą wcześniej książkę. – Najlepiej jak najszybciej, oni mogą się oddalić.
- Jeśli sobie pójdą, to znaczy, że nigdy nic do nas nie mieli. Jedna herbatka nam nie zaszkodzi – rzuciłam głosem nieznoszącym sprzeciwu, kierując się do półeczki z imbryczkiem. Na szczęście strumyk płynął dosłownie rzut beretem od norki, więc ze zdobyciem wody nie będzie zbytnich problemów.
***
Po wypiciu ziołowego naparu zdecydowałyśmy się rozpocząć poszukiwania grupy. Milva stwierdziła, iż ostatnio widziała lisy niedaleko wrzosowisk, dlategoż szybko udałyśmy się w to miejsce. Mimo długiego przeczesywania równiny nie udało nam się jednak odnaleźć bandy, nawet rozszerzenie prac do okolic kurhanu i pobliskiej puszczy nie przyniosło zamierzonych skutków – ale w końcu te tybetany z pewnością już skończyły zebranie.
- Może wrócimy już do domu i spróbujemy jeszcze raz jutro? Jestem potwornie głodna! – oznajmiłam głośno, nie ukrywając niechęci do dalszego śledztwa. – Naprawdę, jeśli ich nie...
- Cicho! – szepnęła lisica, pod wpływem chwili dosłownie przymiażdżając mnie do ziemi. Pierwszy raz od poznania jej widziałam, żeby działała tak gwałtownie i bez uprzedzenia, ale miała do tego jasny powód – za krzakami, dosłownie parę metrów od nas ktoś prowadził żywą konwersację w obco brzmiącym języku. Nie potrzebowałam wiele czasu, by wywnioskować, iż jej uczestnik był jednym z członków podejrzanej grupy lisów tybetańskich, której szukałyśmy.

Milva? :3

piątek, 27 kwietnia 2018

Od Reamona CD Lizzie

Brak komentarzy:
Gdy otworzyłem oczy, ruda akurat wchodziła do sypialni swoich rodziców. Rozciągnąłem bolące mięśnie i udałem się za nią. Jestem ciekawy kiedy zaczną domagać się całej prawdy. Pewnie niedługo. Być może od tego momentu dzielą mnie już tylko minuty. Zobaczyłem z jak wielką miłością w oczach Chalize patrzy na swoją córkę. Uśmiechnąłem się lekko, gdy po moim sercu rozlało się przyjemne, a jednocześnie bolesne ciepło. Lisica chwilkę później przerzuciła swój wzrok na mnie. Położyłem po sobie uszy widząc jej niepewność. Skinąłem lekko głową na powitanie.
- No, skoro jesteśmy już wszyscy razem.. - alfa zmierzyła mnie wzrokiem jak jakiegoś wyrzutka. No tak. Przecież jestem wyrzutkiem.  - Może łaskawie opowiecie co się z wami działo przez ten długi czas..
A więc to już teraz. Szkoda. Spędziłem w tym domu jakieś dziewięć godzin z czego osiem przespałem, a już zdążyłem się przyzwyczaić do tej atmosfery, z którą miałem styczność po raz pierwszy w życiu.. Było tu tak... Rodzinnie. Dziękuję ci, Boże (kimkolwiek jesteś), że tak dobrze zająłeś się moją matką. Pff.
Zobaczyłem jak Lizzie otworzyła już pysk. Ciekawe co chciała powiedzieć. Czy to możliwe, że byłaby gotowa skłamać? Dla mnie?  Uniosłem z bólem łapę, aby przerwać jej zanim jeszcze się odezwie.
- Ja powiem, Elizabeth. -Słowa, które wydobyły się z mojego pyska zabrzmiały śmiertelnie poważnie. Acze poruszył się niespokojnie, po czym zapadła grobowa cisza.
- Ale.. - pisnęła kręcąc łbem.
- Panie Acze... Pani Chalize... Nie sądzę abym był tego godny, ale... chciałbym prosić Was o przebaczenie.. - zniżyłem przednie łapy w geście błagalnym.
- Dziecko.. Co ty mówisz.. - usłyszałem jak mama Lizzie zakrywa pysk łapą, a Acze.. Mógłbym przysiąc, że wstał. - Ty chyba nie... Elizabeth ty chyba nie jesteś w ciąży?! - zapytała podniesionym głosem. Uniosłem łeb stając na równe nogi. Co.

Lizzie? :u Nie jesteś w ciąży, nie?

czwartek, 26 kwietnia 2018

Od Milvy CD Mayee

Brak komentarzy:
~Właściwie to nie wiem co wtedy mnie podkusiło, aby nagle postanowić zadziałać tak pochopnie i z takim brakiem choćby najmniejszych wątpliwości co do rezolutności mojego pomysłu. Postąpiłam niczym pierwszy lepszy szczyl marzący o sławie i sądzący, że w im większe tarapaty się wpakuje, tym wyższy będzie podziw starszych, którzy w rzeczywistości jedynie na to jedynie skiną z zażenowaniem. Oczywiście w moim przypadku musiało to wejść na wyższy poziom i tak oto powstało całe to bagno. Wszystko zaczęło się od mojego nocnego spaceru oraz tego z jaką przyjemnością wtykam nos w nieswoje sprawy...~

Kręciłam się własnie po wrzosowisku, dosłownie. Po całym dniu starania się bycia poważną, nagle cała energia chowana głęboko w sobie eksplodowała z niezwykłą siłą, że ustanie w miejscu byłoby niemożliwe, a ja z największą przyjemnością wykorzystywałam to goniąc za swoim ogonem. Znaczy dokładniej mówiąc - udając, że nie mogę go złapać, ponieważ w rzeczywistości bez większego problemu mogłam położyć sobie końcówkę ogona na pyszczku. Psy mają pod tym względem lepiej - przynajmniej czerpią z tego więcej radości, ale jednak nie miałam ochoty narzekać, więc po prostu zataczałam szersze kręgi. W pewnym momencie jednak moje uszy zarejestrowały pewien dźwięk, który natychmiast zatrzymał mnie w miejscu i spowodował, że przez chwilę nie miałam odwagi nawet oddychać. Czyjeś głosy. Nie mogłam rozpoznać słów, a na dodatek wręcz czułam, że są nietutejsi.
Otrząsnęłam się z letargu, po czym szybkim susem przylgnęłam do ziemi i powoli zaczęłam skradać się w tamtą stronę. Już po kilku minutach udało mi się rozpoznać idące szybkim krokiem trzy sylwetki zażarcie dyskutujące między sobą. Moje podejrzenia okazały się słuszne - lisy gadały w jakimś własnym języku, który nie był w najmniejszym wypadku podobny do tutejszego lub chociażby jednego z dialektów naszych sąsiadów. Stąd wywnioskować można było, że nie są oni z tych okolic, nawet dalszych. Zawahałam się lekko czy może nie poszukać kogoś do pomocy, ale uznałam, że to jeszcze nie czas i przydałoby się lepiej rozeznać w sytuacji. Nastroszyłam lekko sierść, aby w razie czego sprawić wrażenie groźniejszej niż jestem w rzeczywistości, a następnie zaczęłam podchodzić ukradkiem w stronę gości, którzy zwolnili i przyciszyli nieco głos. Wyraźnie można było poczuć, że niezbyt się lubią. Udało mi się podejść do nich na odległość dwóch długich skoków, po czym zamarłam, rzuciłam na nich okiem i omal nie prychnęłam śmiechem, kiedy udało mi się uchwycić ich śmiertelne poważne pyski. Lisy tybetańskie.
Schowałam się za jakimś większym kamieniem i rozpoczęłam próby rozkminienia ich mowy, ale nie przypominała mi ona żadnego znanego mi języka. Zastrzygłam uszami, a następnie już chciałam się wycofać, kiedy nagle usłyszałam czyjeś kroki i dosłownie metr ode mnie przeszedł jeszcze jakiś inny gostek, a za nim następny... i następny. Ledwo nie padłam ze strachu, że mnie zauważą, ale na szczęście byli raczej skupieni na przywitaniu się z tymi pierwszymi. Kiedy wszyscy już się gdzieś usadowili i niezbyt mieli ochotę na spacerowanie koło mojej kryjówki, to wycofałam się starając się nie zwrócić niczyjej uwagi jakimś nieostrożnym dźwiękiem lub trzaskiem gałązki. 

~I wtedy dotarła do mnie pewna myśl, która zapoczątkowała już tak właściwie cały proces niefortunnych wydarzeń.~

Jako beta moim zadaniem jest sprawdzić czy ta gromada ma dobre zamiary. Oczywiście gdyby okazało się, że są to pacyfiści, to trochę głupio byłoby, aby alfy musiały się fatygować... Poradzę sobie sama, ewentualnie jeszcze wezmę kogoś, aby to wszystko wyglądało bardziej profesjonalnie. Tak, to brzmi jak niezły pomysł, brawo Kania. 
- ...jestem Milva, a ty pewnie Chamayee? Mam do ciebie pewną sprawę. Jest ona, hmm... dosyć nietypowa.
- Mogłabyś mi powiedzieć o co chodzi? - lisica przekręciła głowę, a ja postanowiłam opowiedzieć jej w skrócie o zamiarze odwiedzenia grupy mającej nieznane zamiary i będącej zdecydowanie liczniejszej niż dwie lisice, które się do nich zakradną. Chyba trochę ją zamurowało, ewentualnie chciała mi milczeniem przekazać, że niezbyt chce się jej się ruszać z norki albo jeszcze istnieje możliwość, że sygnalizowała coś kompletnie innego, a ja nie umiałam tego poznać. - To jak, idziesz ze mną? 

Mayee?

Od Lizzie CD Reamona

Brak komentarzy:
   Sen przyszedł niespodziewanie szybko. Tak, niespodziewanie było zdecydowanie najlepszym określeniem na to. Kiedy tylko poczułam kojące ciepło Reamona, moje oczy same się zamknęły, a ja odpłynęłam do świata snów.

     Obudziły mnie odgłosy porannej krzątaniny w norze. Uśmiechnęłam się do siebie, nadal nie otwierając oczu. Tak, normalny poranek w moim rodzinnym domu.. czułam się, jakbym była tutaj codziennie, od zawsze. Przez chwilę nawet cały ten czas spędzony z Reamonem wydawał mi się po prostu wyjątkowo pokręconym snem, ale czułam jego oddech na swoim ciele. To, że to wszystko wydarzyło się naprawdę jest po prostu nierealne i dziwne. Czarnorudy lis jeszcze spał, więc go nie budziłam. Był w o wiele gorszym stanie ode mnie, więc nic dziwnego, że potrzebował więcej odpoczynku. Wstałam, czując ból w obolałych mięśniach, utrzymujący się już od dłuższego czasu. Nie był jednak tak mocny jak wczoraj, więc po prostu chodziłam trochę sztywniej niż zwykle. Podeszłam do legowisk moich braci i trąciłam ich obu nosem, na co Maroon zakrył pysk swoimi małymi łapkami, a Horizon tylko parsknął przez sen i przewrócił się na drugi bok. Urocze małe diabły. Rodzice siedzieli w drugiej izbie, na mnie też nie musieli długo czekać. Oblicze matki rozpromieniło się na mój widok, ale zaraz potem przeniosła wzrok gdzieś za mnie, a na jej pysku zaczęło malować się coś dziwnego. Odwróciłam się zaraz w tamtą stronę, patrząc na Reamona, który właśnie wszedł do pomieszczenia.
  — No, skoro jesteśmy już wszyscy.. — zaczęła Chalize, nadal mierząc samca wzrokiem, jakby chciała przejrzeć go na wylot. — Może łaskawie opowiecie, co się z wami działo przez ten długi czas.
       Już otworzyłam pysk, żeby się odezwać, ale Reamon uciszył mnie krótkim gestem. Rzuciłam mu spojrzenie, być może nieco zbyt spanikowane. Przecież, jak on zacznie mówić, będzie źle.. Bardzo, bardzo źle..

Rey?

środa, 25 kwietnia 2018

Od Reamona CD Lizzie

Brak komentarzy:
- Rey! - zawołał dobrze znany mi głos. Zebrałem całe swoje siły, żeby podnieść łeb. Jak umierający ze starości pies na blacie w gabinecie weterynaryjnym, z którym właśnie przyszedł pożegnać się kochający właściciel odciągając jego wzrok od czarnego worka na zwłoki.
- Lizzie.. - mruknąłem, gdy ruda podbiegła do mnie pocałowała. - Wróciłaś... - mimowolnie się uśmiechnąłem.
- A ty żyjesz. - zaśmiała się lekko. - Przyprowadziłam pomoc.
Odwróciła się, a moim oczom ukazała się para rudych lisów. Mimo tego, że byli cali mokrzy, wyglądali bardzo majestatycznie. Masz ci los! Teraz to mi się dostanie.
- Elizabeth... Too.. - odezwałem się jako pierwszy pytająco. Widziałem jak para patrzy na mnie i na nią. Z.. dumą? Zakłopotaniem? Plus bonus tylko dla mnie - Odrazą.
- To są moi rodzice. Acze i Chalize. Przywódcy Szlaku. - oznajmiła prostując się.
- O... - uniosłem brew. - Wypadałoby...  Em. - Postawiłem na ziemi łapę i spróbowałem wstać, jednak łapa ugięła się pode mną. Poskładała jak harmonijka, a ja sam upadłem z powrotem na mech.
- Daruj sobie, młodzieńcze. - uśmiechnął się alfa. Jego ton głosu był surowy, ale jednocześnie ciepły. - Nie dasz rady nawet wstać o własnych łapach. Chodź, pomogę ci. - podszedł do mnie. Z początku nieufnie oparłem się o niego kiedy mnie podniósł. Był nieco wyższy ode mnie, a już na pewno lepiej zbudowany. Widać, że syn Morpheusa. No Rey, jeśli przeżyjesz, nie pozwól Maazikowi zabierać sobie więcej jedzenia, biegaj więcej i na pewno też będziesz tak wyglądał. Nie jest jeszcze źle. Przecież masz mięśnie i nie wyglądasz jak szkielet. Będzie okej... Jeśli pan Acze cie nie zabije.

Podróż do jaskini alf była długa. Razem z Lizzie byliśmy wykończeni na tyle, że jej rodzice musieli nas nieść. Gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce, Chalize podarowała mi koc i wskazała legowisko w salonie przy miejscu na ognisko w którym tliło się jeszcze światło. Acze dorzucił trochę drewna, gdy po drugiej stronie usiadła Elizabeth. Cała nasza czwórka usiadła przy ogniu.
- Gdzie Maroon i Horizon? - zapytała ruda. Kto?
- Śpią cały czas. - odpowiedziało małżeństwo chórem. Uniosłem brwi. Jak to możliwe, że patrząc na nich, na moim pysku pojawia się uśmiech? Są tak zgrani...
- Stęskniłam się za nimi...  - westchnęła patrząc w iskierki.
- Wiem coś o tęsknocie za rodzeństwem.. - szepnąłem.
- Nie będziemy was męczyć. Opowiecie nam wszystko jutro. Lizzie idź już spać do siebie. - to jak lis zaakcentował słowa D O S I E B I E było godne podziwu. Alfy poszły już do siebie, po chwili przypominając córce, że na nią też już pora, a ja ułożyłem się na słomianym posłaniu. Płomyki ognia zaczęły się rozmazywać, gdy usłyszałem ciche kroki. Ruda wtuliła się we mnie. Nie chciało mi się nawet protestować.

Lizzie?

wtorek, 24 kwietnia 2018

Od Lizzie CD Reamona

Brak komentarzy:
    Z początku nie chciałam tego robić, ale przestałam mieć jakikolwiek wybór. Jeśli tego nie zrobię, Rey umrze. A drugiej szansy już nie będzie. Być może zdąży zwinąć się w kłębek i utrzymać ciepłotę dłużej niż myślę, ale to go i tak czeka. Hipotermia. Najpierw będzie mu zimno, przeraźliwie zimno, a potem poczuje nagłe ukojenie i będzie chciał tylko zasnąć.. Oh, nie myśl o tym, Lizzie. Na pewno jeszcze żyje, musi żyć. Ktoś tam na górze go pilnuje, tak, na pewno tak jest. Nie myśl o tym, że jego przemoczone futro teraz mu bardziej ciąży niż pomaga. Staraj się myśleć pozytywniej.. I biegnij, do diabła, biegnij. Rwący ból w łapach i w płucach mocno dawał mi się we znaki, ale tak naprawdę to teraz ode mnie zależało życie Reamona. A ja nie byłam taka jak on kiedyś. Życie towartościowy dar i nie można go zmarnować. A co, jeśli jednak dał radę się odczołgać w jakieś bezpieczne miejsce i znaleźć chociaż trochę ciepła? Wtedy to ja ściągnę na niego zagładę, przyprowadzając mojego ojca. Bogowie, przecież on go rozniesie, kiedy się o wszystkim dowie.. Mamie nie uda się go przebłagać ani odciągnąć. Jest na to za słaba. Ale nie mam innej możliwości..
     Kiedy tylko przyszłam do naszej nory, matka od razu rzuciła mi się na szyję, wołając ojca. Tyle pytań, tak mało czasu, tyle emocji.. Ostatecznie wyrwałam się z ich objęć, rzucając tylko kilka słów wytłumaczenia, w którym i tak się pogubiłam. Z początku wydawali się nieufni, pewnie myśleli, że to jakiś głupi żart. Musiałam mieć jednak naprawdę spanikowany wyraz pyska, skoro zdecydowali się za mną pobiec bez żadnych większych wyjaśnień. I znowu w biegu, na skraju wytrzymałości. Czułam, jak moje ciało powoli odmawia posłuszeństwa, ale ten jeden raz jeszcze zmusiłam się do narzucenia sobie możliwie szybkiego tempa. Przypominało to bardziej rozpaczliwe podrygi skazańca niż bieg, ale hej, to wszystko w wyższym celu. 
     W końcu dobiegliśmy. Reamon zdążył się skulić pod jedną z sosen. Dopadłam do niego, nerwowo patrząc na ruchy klatki piersiowej. Udało mi się wymamrotać tylko kilka słów. Pot nie miałam już siły na nic.

Rey?

Od Reamona CD Lizzie

Brak komentarzy:
- Czemu mi pomagasz, Lizzie? - jęknąłem padając na ziemię. Nie miałem już sił, żeby dalej iść. Wszystkie moje spięte mięśnie wołały bezgłośnie o pomoc wywołując ból przy każdym, nawet najmniejszym ruchu. Czułem, że nawet mówienie sprawia mi ból, który promieniuje po całej czaszce.
- Nie potrafiłam cię zostawić na pewną śmierć. Proszę, wstań.. - zacisnęła zęby próbując postawić mnie na niezbyt równe nogi.
- Poradzę sobie, słońce. Zawsze sobie radziłem. Tutaj już mnie nie znajdą. Dziękuję ci za wszystko.. A teraz już idź. - przyjrzałem się jej błyszczącym oczom. Były smutne. Nie próbuj Rey. Nie próbuj pokazać, że nie jesteś wystarczająco twardy.
- Jak to... Reamon... Ja nie po to wróciłam, żeby teraz... - chciała zaprotestować, ale znów jej przerwałem. Moja głowa zaczęła robić się ciężka i bezwładnie opadła na mech.
- Uciekaj Elizabeth. Do domu. - warknąłem z bólu, gdy przed oczami pojawiła mi się ta sama przerażająca mgła.
Wstawaj! Musisz żyć i zasiąść na tronie! Reamonie wstań!
- Jakim tronie? - skrzywiłem się próbując dostrzec coś wśród wszechobecnych ciemności. - Przecież ja nie nadaję się do tronu. Jestem wyrzutkiem!
- Oj synu... Będziesz musiał się jeszcze wiele nauczyć... - głos zaczerpnął głęboki oddech po czy już więcej się nie odezwał. Przybył na tak krótko i znowu mnie zostawił.. 

Obudził mnie potężny grzmot. Otworzyłem oczy gdy niebo rozjaśnił przyszywający je piorun. 
- Lizzie? - zawołałem jednak odpowiedziały mi tylko strugi deszczu. Leżałem w kałuży. Dobrze, że wody, a nie własnej krwi. Dookoła nie było żywej duszy. Tylko ogromny las, potężna burza i wśród wielkich drzew ja jeden, trzęsący się z zimna. Wyczołgałem się z wody kierując pod najbliższą sosnę. Byłem przemoczony do ostatniego włosa. Bałem się otrząsnąć z nadmiaru wody, bo ból byłby nie do zniesienia. Zwinąłem się w małą kulkę próbując nie tracić ciepła. Gdzie jest ruda? Odeszła do domu? I jak długo już tu leżałem? Głośno wypuściłem powietrze z płuc wciskając grzbiet pod drzewo. Najważniejsze to przetrwać noc mając za jedynych towarzyszy krople deszczu.
Po chwili znów zamknąłem oczy i nim się zorientowałem, zasnąłem. 
- To tutaj tato! Leży tam! - usłyszałem. Czy to sen? 

Lizzie? :v Zacznijmy ten pszypał

Od Mayee do Milvy

Brak komentarzy:
Obudził mnie donośny, melodyjny śpiew porannych ptaków. Przeciągnęłam się i zeskoczyłam z wiekowej skrzyni, na której przyszło mi spać – wczorajszy dzień zakończył się dotaszczeniem wszystkich klamotów do mojej nowej norki, w każdym razie nie na rozłożeniu choćby prowizorycznego łóżka. Przedarłam się przez las przedmiotów, by chociaż chwilę móc raczyć moje oczy widokiem rozciągającym się z podwórka. Obrośnięta dywanem różnej maści kwiatów łączka ciągnęła się aż do korzeni wysokich drzew, na których gałęziach powoli rozkwitały pierwsze pąki. Z chwili nostalgii wyrwał mnie podejrzany łoskot. Naprawdę trzeba będzie posprzątać.
Na samym początku rozstawiłam największe meble – zegar z kukułką (Terry tak dobrze znał się na nazwach przedmiotów ludzi...), kredensik dla lalek i kufer znalazły swoje miejsce po rogach. Chociaż przesunięcie ich pochłonęło ogrom czasu i energii, po szybkim posiłku w postaci wczorajszego kawałka królika i kilku jagód zabrałam się za resztę pracy. Porozwieszałam na ścianach obrazki, zrobiłam z dna kufra legowisko, a dziwną szmatkę, o której istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia, rozłożyłam na środku. Byłam w trakcie układania kolekcji kamyków na poszczególnych półkach, gdy mój dziwny, wręcz nienaturalny spokój został przerwany.
- Halo? – usłyszałam za sobą uprzejmy, melodyjny głosik, niewątpliwie należący do kogoś tego samego gatunku oraz płci. Jednym, szybkim ruchem odwróciłam się w kierunku wejścia, strącając jednocześnie wszystkie kamienie ze środkowej półki. Świetne pierwsze wrażenie, Mayee.
- Tak? – podniosłam się i podbiegłam do lisicy (doprawdy nie wiem, dlaczego wszystko robię tak gwałtownie), nadal lustrując ją wzrokiem – wyższa ode mnie, czego można było się akurat spodziewać, bujne, jasnorude futro i para dużych, głębokich spojrzeniem, brązowych oczu. Z wyglądu była naprawdę w porządku. Próbując jeszcze raz przerwać przygnębiającą, nerwową ciszę, zapytałam:
- Może chciałabyś mi, jako szpiegowi, zadać jakieś zadanie?
Sama wątpiłam w wypowiedziane przeze mnie słowa. W sforze musiałoby się naprawdę dużo dziać, żebym była potrzebna w drugi dzień od dołączenia, a na to nie wyglądało. No ale, z jakich innych powodów mogłaby przyjść tu lisica?
- No dobra, czyli... – spróbowałam jeszcze raz, nie otrzymując odpowiedzi. – Może masz taki zwyczaj, że wchodzisz bez powodu do norek nowych. To dziwny zwyczaj, to znaczy... Ja bym tak nie robiła, ale w sumie całkiem fajne – możesz poznać od razu nowe osoby, a nie, tak jak niektórzy, dopiero na uroczystościach. W takim razie mam herbatkę, chcesz herbatkę?
- Nie, nie – zaprzeczyła nagle lekko rozbawiona lisica. Widocznie się zamyśliła, a ja jestem zdecydowanie za bardzo niecierpliwa. – Tak w ogóle, jestem Milva, a ty pewnie Chamayee? Mam do ciebie pewną sprawę...

Milvuś? :3

Powitajmy nową lisicę - Mayee!

Brak komentarzy:
Powitajmy nową lisicę w sforze - Mayee!

Od Lizzie CD Reamona

Brak komentarzy:
   Czułam w gardle metaliczny, gorzki smak mojej własnej krwi. Płuca sprawiały wrażenie, jakby za każdym oddechem miały się rozpaść, pozostawiając po sobie jedynie krwawą miazgę. Bałam się wziąć głębszy oddech, czy nawet zacząć dyszeć. Palący ból w łapach powoli rozprzestrzeniał się na całe ciało, kiedy tylko przystanęłam. Jakbym ja sama zaraz miała się spalić. Jeszcze nigdy nie biegłam tak szybko, jak teraz. Zazwyczaj jeśli któryś z Bogów mówi Ci, że masz biec, biegniesz. Najszybciej jak się da. A jeśli chodzi o życie bliskiego Ci lisa, dajesz z siebie wszystko. I oto był efekt. 
 — Lizzie.. — mruknął, jakby jeszcze w półśnie.
    A przecież już nie spał, prawda..? Był przytomny. Musieliśmy uciekać, zanim się obudzą. Nie wiem, jak długo potrwa sen tych ludzi, ale wolałam nie ryzykować. Szturchnęłam Reamona nosem, żeby wstał. On jednak uparcie nie wstawał, więc cicho na niego warknęłam. No już, Rey, ruszaj się. Zanim tamci się obudzą i dokończą dzieła. Dostał jedną, jedyną szansę od Bogów na uratowanie swojego życia i nie mogła się zmarnować. Inaczej.. Inaczej będzie bardzo, bardzo źle. Może i jestem słaba i filigranowa, ale dałam radę poderwać go z ziemi. Jęknął głucho, stając na nogach jak nowo narodzony wół, który jeszcze do końca nie wie, jak ich używać. No tak, przecież nie można oczekiwać, że po takim czymś od razu wyrwie się do biegu.. Kiedy się go wspierało, szedł. Mocno kulejąc, ale szedł. Kiedy wyszliśmy w noc, z daleka od tej przeklętej chatki, do mojej głowy wdarło się jedno pytanie, jak nieproszony gość. Dokąd..? Wiadomo było, że uciekać. Ale nie możemy biec na oślep i liczyć, że wszystko będzie dobrze i się ułoży, nie w takim stanie, w jakim był Rey. Ja też raczej nie mogłabym zmusić się do szybszego biegu, mogłabym za to przepłacić zdrowiem, a nawet życiem, zostawiając go z niczym. Nie, to zdecydowanie mi się nie uśmiechało, tak samo jak perspektywa włóczenia się bez określonego celu. Jedyne, co mi przychodziło do głowy to wrócić do stada — do mamy, taty, Horizona, Maroona, reszty moich przyjaciół.. To nie wchodziło w grę ze względu na Reamona. Ojciec by go przecież rozszarpał, a ja nie umiem kłamać tak przekonująco, żeby jakoś przekonać ich do tego, że nic mi nie zrobił. Co i tak było kłamstwem, cholera. A przecież nie zostawię go na pastwę losu w takim stanie, nie ma na to najmniejszej szansy. Co robić, do diabła, co robić? 
 — Lizzie.. — odezwał się, a właściwie wycharczał, kolejny raz. — Czy.. czy wiesz, gdzie idziemy?
 — Nie mam pojęcia. — westchnęłam bezradnie. — Nie mam, kurwa, pojęcia. 
   Oh, jakie to romantyczne. Dwójka lisów, córka alf i syn wygnańca, w podróży, w ukryciu przed rodzicami. Idealny materiał na bajkę dla dzieci. Ale tu nie będzie szczęśliwego zakończenia. W końcu wyczerpią nam się siły i padniemy tak, jak stoimy. Dwa martwe ciała lisów, które uciekały przed śmiercią.

Rey?

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Od Reamona CD Lizzie

Brak komentarzy:
Pies rzucał mną, jak zabawką, zwykłą szmacianą lalką. Po raz kolejny uderzyłem o ścianę. Więc już wszystko jest przesądzone?  Nie wyjdę stąd żywy. To kara za wszystkie grzechy jakich dopuściłem się w moim krótkim życiu. Co Rey? Ty pomiocie żmijowy najgorszego z Bogów! Nie spodziewałeś się, że tak szybko zostaniesz ukarany, nie? Czymś jednak różniłem się od mojego boskiego dziadka. Posiadałem coś takiego jak honor.
- "Staw czoło śmierci Reamonie. Nie bój się jej. Nie uciekaj jak zwykły tchórz. Twój los i tak jest już przesądzony." - Obcy głos odzywał się w mojej głowie. Nie zastanawiałem się do kogo należał. Wiedziałem tylko, że nie mogę uciec. Miałem nadzieję, że Lizzie udało się uciec jak najdalej.
Wstałem potrząsając ciężko głową, po czym splunąłem krwią. Nie nacieszyłem się długo staniem na czterech łapach, bo pies podbiegł do mnie i chwycił za kark unosząc w powietrze. Pisnąłem przeraźliwie próbując złapać oddech, gdy zacisnął szczęki. Przed oczami pojawiła mi się mgła. Tak samo jak wtedy, gdy byłem ledwie miesięcznym szczeniakiem. Maazik chwycił mnie za kark próbując zabić, ale mama powstrzymała go w ostatniej chwili. Tutaj nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc. Jedyne, co mogłem dojrzeć to krótki błysk. Flesza. Myśliwi robili zdjęcia.
- Morpheusie.. Morpheusie.. - jęczałem. W myślach, bo nie miałem sił, by wydać jakikolwiek dźwięk. - Tyle mnie nauczyłeś.. Po co? Jaki był tego cel? Nie przewidziałeś tego, że oddam życie za twoją wnuczkę? Acoose... - zamilkłem zastanawiając się, czy przywoływanie mego dziadka ma w ogóle jakiś sens. - Nie dasz mi żadnego znaku nawet teraz, na łożu śmierci? - Trudno nazwać to łożem. Wiszę w powietrzu, a ślina mojego oprawcy spływa po moim obezwładnionym ciele.
Nastała przerażająca cisza. Poczułem jak pies rozluźnia uścisk szczęk i spadam na ziemię. Nie poczułem jednak żadnego bólu w wyniku konfrontacji z podłogą. Widziałem ciemność, a zaraz potem rozjaśniające się delikatnie pomieszczenie, w którym znajdował się.. tron? Tak, tron. Był niesamowity, wykonany z cienia. Połyskiwał białym, słabym światłem umieszczonym na samej górze oparcia.
- Gdzie ja jestem? - szepnąłem rozglądając się na boki.
- Reamonie... - zagrzmiał potężny głos. Głos ten budził we mnie jakieś odległe wspomnienie, którego nie potrafiłem już przywołać do pamięci. Był chłodny, a jednocześnie sprawiał wrażenie iście ojcowskiego tonu.
- Kim jesteś? - Odwróciłem głowę w poszukiwaniu źródła dźwięku. Na próżno, bo głos odbijał się w przestrzeni i tworzył dudniące w uszach echo.
- Ważne kim jest dla ciebie Acoose, a raczej kim nie jest, synu. - wzdrygnąłem się na dźwięk tego głosu. Próbowałem przypasować go do znajomych osób, ale to było po prostu awykonalne.
- Synu? - zmarszczyłem brwi próbując pochłonąć całą nową wiedzę.
- Maazik, jedyny syn tego marnego bożka nie jest twoim ojcem. On o tym wie i dlatego krzywdził twoją matkę, Reamonie. Drzemie w tobie siła, której boją się nawet Bogowie. Niektórzy z nich nie są zadowoleni z faktu, że żyjesz. Bóg nigdy cię nie opuścił, synu. Zawsze byłem przy tobie, ale twoja niewiedza cię chroni. Mam dla ciebie plany. Nie tylko ja. Elizabeth zapłaciła wysoką cenę za twoje życie. Idź w pokoju. - zakończył, a obraz zaczął się rozmazywać.
- Nie! Czekaj! Kim jesteś? Mam tyle pytań... - krzyknąłem błagalnie. Na darmo. Kiedy otworzyłem oczy, powrócił ból, jednak pyszczek istoty, która stała nade mną nie należał do psa.
- Lizzie... - mruknąłem marszcząc powieki. Pies i dwójka ludzi leżeli na ziemi pogrążeni w głębokim śnie.

Elizabeth? :u

niedziela, 22 kwietnia 2018

Od Lizzie CD Reamona

Brak komentarzy:
   Myśl, Lizzie, myśl. Cholera, kurwa mać. Jedyne, co mi w tej chwili przychodziło do głowy to właśnie te dwa słowa. Nie mam żadnych szans w porównaniu do ludzi z bronią i ich psem. Rozszarpią mnie na strzępy, jeśli zdecyduję się tam wrócić. Ale jeśli jednak tego nie zrobię, rozszarpią Reamona. Jeśli już tego nie robią.. Nie, nie, na pewno jeszcze żyje i być może udało mu się schować w jakimś bezpiecznym miejscu, ale na jak długo? To tylko kwestia czasu, zanim tamci przeszukają wszystkie skrytki, w których mógłby się schować. Co robić? Sama nie zrobię nic, ale kto mógłby jeszcze pomóc? Ktoś, kogo znam i nie jest lisem? Do głowy przychodzą mi tylko te, z którymi za żadne skarby świata nie chciałabym mieć do czynienia, ale jeszcze.. jeszcze jest przecież moje stado. Tylko, że jak Ace się o wszystkim dowie, własnymi kłami zabije Reamona. Kto wie, może jeszcze będzie w gorszym stanie niż po potyczce z ludźmi i psem. A może.. Może postarać się o audiencję kogoś z góry. Tylko kogo. Wyżsi bogowie nie będą mieli ani czasu ani ochoty na użeranie się z jakimiś przyziemnymi sprawami, a ci niżsi nie mają tyle mocy.. Przecież musi być ktoś pomiędzy, ktoś neutralny! Zawsze jest, prawda? W każdej mitologii, w każdym wierzeniu jest ktoś, kto nie trzyma niczyjej strony, a jednak pomaga. To się po prostu nie może skończyć w taki sposób, nie powinno! Zdusiłam w sobie przekleństwo, gdy tuż przede mną, znikąd, pojawił się rosły lis. Był większy ode mnie i biło od niego coś, co ciężko nazwać. Jakbym patrzyła prosto na mrok pod postacią rudzielca. 
 — Następczyni tronu. — Powitał mnie, a w jego głosie było coś paraliżującego. Mrok, mrok i jeszcze raz mrok. — My, "tamci na górze", na bieżąco przyglądamy się sprawom przyziemnym, jak to pięknie określiłaś. 
 — Balor. — Skłoniłam głowę, nie ośmielając się na podniesienie wzroku. Kącikiem oka zobaczyłam, że na jego pysku wykwitł delikatny, aczkolwiek chłodny uśmiech. To tak, jakby chciał w milczeniu przyznać mi rację. "Tak, Lizzie. Jesteś w beznadziejnej sytuacji i w dodatku słyszymy, jak pochlebnie się o nas wyrażasz". — Potrzebuję.. 
 — Mojej pomocy. — przerwał mi stanowczo, w końcu nie mieliśmy czasu na przyjacielskie pogaduszki. — Tak, wiem co się dzieje, nie jest to wiedzą tajemną. Twoje działania to coś na pograniczu odwagi i głupoty. Każdy normalny lis uciekałby gdzie pieprz rośnie, nie zastanawiając się, co się stanie z jego oprawcą. Ale ty.. ty chcesz czegoś innego. Żeby tamten pomiot Morpheusa żył. — Czułam pogardę w jego głosie. Niekoniecznie skierowaną w stronę "pomiotu Morpheusa", a raczej "żył". — Cóż, raczej nigdy nie będzie mi dane zrozumieć pobudek, jakie wami, śmiertelnymi, kierują. Są dziwne. Przerażające, nielogiczne, po prostu dziwne. Ale kilka osób z góry urwie mi łeb, jeśli po prostu pozwolę mu umrzeć, mimo tego, że już dawno powinien leżeć dwa metry w piachu. — Westchnął, jakby pochylając się nad oczywistą dla niego głupotą jego rodziny. Ale zaraz potem się rozchmurzył. — Idź, wyciągnij go z tego budynku, jak tak bardzo ci zależy. Żyje. Tylko jest nieco oszołomiony. Ale żyje. 
 — Nie ma nic za darmo. — powiedziałam, właśnie to sobie uświadamiając. Jak wysoką cenę będę musiała zapłacić za to, że Rey nie opuścił tego świata?
 — Mądra dziewczynka. — mruknął, patrząc gdzieś poza mnie. — Oh, nie chcę dużo. Ale to cholernie typowa cena, niemalże przereklamowana. Trudno, mam to gdzieś. Życie za życie. Chcę twojego pierwszego syna. Nie ma już odwrotu, Elizabeth. Transakcja dokonana, Reamon żyje. Teraz pozostaje mi tylko czekać, aż ty wywiążesz się ze swojej powinności. I jeszcze jedno. Nie może się o tym dowiedzieć nikt, oprócz ojca szczenięcia. Powinien wiedzieć, co się stanie z jego dzieckiem. Nawet nie próbuj sztuczek w stylu odpuszczenia sobie macierzyństwa. Ktoś u góry znajdzie na to sposób. A teraz.. biegnij. Idź, ratuj tego swojego księcia. Nic mu już nie grozi. Ale może być niebezpieczny dla siebie i otoczenia, więc uważaj.

Reamon? Trochę jak podpisanie paktu z demonem :v

Od Reamona CD Lizzie

Brak komentarzy:
Cholera. Co teraz? Ludzi nie było tu przecież od roku... Czego oni tutaj chcą? Postawiłem uszy na sztorc. Mimo prób rozluźnienia się, moje ciało było już spięte i gotowe do ewentualnej ucieczki. Lisica wepchnęła swój drżący pysk w moje futro.
- Ten stary wyga musiał gdzieś ukryć tą kasę. - mruknął jeden z mężczyzn przewracając szafkę z gazetami. 
- Szukają kasy. - szepnąłem do jej ucha. - Niedobrze. Będą szukać tak długo, aż nas znajdą. W tym domu jest pełno broni. - zamilkłem gdy usłyszałem szczekanie psa. O kurwa. To trochę bardzo komplikuje naszą sytuację.
- Co robimy? - zapytała młoda. Jej głos się załamał.
- Na mój znak, pobiegniesz do tamtej deski. Widzisz ją? Łatwo ją przechylisz i uciekniesz. Biegnij prosto do swojego stada i już nigdy nie wracaj. Ja wezmę ich na siebie.
- Co?! Nie mogę! - oburzyła się patrząc mi w oczy. Była przerażona.
- Będziesz wolna! Przecież chyba tego chciałaś, tak? Ja muszę zostać i odciągnąć ich uwagę.
- Zabiją cię! Ja nie mogę pozwo... - chciała zaprotestować. W oczach miała łzy, ale natychmiast jej przerwałem.
- Elizabeth! Dla mnie nie ma ratunku, rozumiesz? Jestem podły! Zapomnij o mnie i uciekaj! Znajdziesz jeszcze w życiu kogoś, kto będzie godny tego, żebyś go kochała. Jestem pewny tego, że założysz z nim cudowną rodzinkę, będziesz przywódczynią stada i doczekasz się gromadki normalnych dzieci. Nazwij jednego z nich Rey. Tak na pamiątkę - mimowolnie się uśmiechnąłem, gdy usłyszałem szum przewracanych pościeli zdecydowanie za blisko nas.
- Teraz albo nigdy. - prawie warknąłem przechylając jej głowę i mocno całując. Początkowe spięcie szybko ustąpiło i ruda zaczęła mi oddawać. Po chwili odsunąłem ją od siebie i wypchnąłem do przodu - Teraz, do przodu, uciekaj, jazda! Wybiegłem zaraz za nią kiedy zobaczyłem, że pies zerwał się do biegu. Skoczyłem na jego grzbiet i ugryzłem w kark dezorientując. Zaczął skakać. Spadłem, a raczej zostałem rzucony o ścianę. Gdy moje ciało zsunęło się na podłogę, poczułem ból gdzieś w plecach. Spojrzałem na wejście. Ruda uciekła, a nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby ją gonić, skoro jeden lis został w środku.
- Patrz na tego lisa! Jakie dziwne umaszczenie! Będzie pasował nad kominkiem! - zaśmiał się mężczyzna. O cholera.

Elizabeth?

sobota, 21 kwietnia 2018

Od Milvy CD Riley

Brak komentarzy:

Biegnij, biegnij Milva!
Szybciej, szybciej!
Czuj ten wiatr w rozwianym futrze, czuj tą wolność, która nadchodzi wraz z każdym odepchnięciem się od ziemi!
Chwila podczas której nic się nie liczy, żadne strapienie nie przechodzi przez szare komórki, a jedyną powinnością jest dalszy bieg. Bieg? Przepraszam, lot pośród rzadkiej mgły i pierwszych promieni słońca! Łapy jedynie lekko muskają skropioną rosą trawę, a żadne sapnięcie czy trzask nie przerywa świergotu ptaków oraz cichych uderzeń skrzydeł. Jestem Kanią! Za nimi, za nimi! Za ziębami, za synogorlicami i sikorkami! Nie jestem lisem, jestem ptakiem drapieżnym, jastrzębiem! Uciekaj bogatko, bo utrącę ci kolorowe piórka! Zmykaj jaskółko, jestem od ciebie szybsza, a twoje uniki nie pomogą! Raz, dwa i już śmigam po niebie obok was!
Lecz to nie jest polowanie, to tylko lot radości i powietrzny taniec przywitania wiosny! Niczym strzała przecinam chmury i manewruję między innymi tancerzami! Hej, orły, sokoły i jastrzębie! Razem uczcijmy ten czas, kiedy trawa się zieleni, a drzewa przypominają wielkie bukiety! Pląsajmy do zmierzchu, dopóki nas nie zastąpią nasze siostry sowy! Dalej, dalej!
Pędziłam bez opamiętania przed siebie, przeskakując nad obalonymi pniami i strumykami. Byłam szczęśliwa, a to było w ostatnim czasie dla mnie rzadkością. Nie było przeszłości czy przyszłości, liczyło się tu i teraz. Żal po stracie rodziców został daleko za mną, podobnie jak świadomość dziedziczenia bety oraz tego, że powinnam się zachowywać dojrzale. Wysforowałam się przed to wszystko i nie zamierzałam dać temu czasu, aby mnie dogonić. Byłam gotowa biec tak aż do końca świata. W pewnym momencie jednak byłam zmuszona wrócić do rzeczywistości, pozwolić, aby szybująca w przestworzach Kania powróciła do lisiego ciała Milvy. Co mnie obudziło z tego bajecznego snu na jawie? Zatrzymałam się i zamarłam w bezruchu. Rodzice zawsze mówili, że to może być instynkt, a ten nie myli się zbyt często. Tata zaczynał potem mówić o tym jak w dawnych czasach lisy polegały głównie na tym tajemniczym głosie... Nie wiadomo kiedy po moim pysku spłynęła niewielka łza, którą jednak szybko oparła łapą. Strapienia nagle dogoniły mnie i uderzyły we mnie swoją nienaturalną siłą. Nie! Nie teraz! Nie kiedy już wydawało mi się, że wyrwałam się temu wszystkiemu. Przed dłuższą chwilę patrzyłam się na swoje łapy, które wręcz wrosły w ziemię i nie pozwalały mi się ruszyć. Westchnęłam głęboko, a następnie już miałam zamiar zawrócić, ale nagle do moich uszu dotarł jakiś szelest. Zastrzygłam uszami, a następnie starając się zapomnieć o problemach, nałożyłam na swój pyszczek lekki, wyglądający dosyć wiarygodnie uśmiech. Nie widziałam potrzeby, aby inni widzieli moje cierpienie, zresztą i tak prawie całe stado domyślało się burzy jaka grzmi wewnątrz mnie. Odwróciłam głowę w stronę odgłosu i machnęłam ogonem, niby na przywitanie. Zza zasłony już dosyć rzadkiej mgły wyłoniła się postać jakiejś lisicy, nieznajomej. W pierwszym odruchu chciałam uciekać, ale jednak coś się we mnie tknęło - byłam betą, moim obowiązkiem jest powitać gościa. Spokojnie, zachowując dystans podeszłam do samicy, która stała w bezruchu bez widocznego zamiaru ataku czy ucieczki.
- Cześć. - jak głucho i nienaturalnie zabrzmiało to powitanie! Zupełnie jakby powiedział je ktoś obcy, daleko daleko stąd. - Nie jesteś stąd, prawda?

Riley?

niedziela, 15 kwietnia 2018

sobota, 14 kwietnia 2018

Od Lizzie CD Reamona

Brak komentarzy:
   Mrok. Mrok i nic poza tym. Chciałam krzyczeć, ale ta okropna ciemność jakby zdawała się wpychać mój krzyk z powrotem do gardła. Nie widziałam końców swoich łap, a serce waliło mi jak oszalałe, tak że czułam jego bicie w całym swoim ciele. Było wręcz bolesne. Ziemia pode mną wydawała się śliska i nieprzyjazna, jak cienki lód na zamarzniętym jeziorze. Tak, że bałam się zrobić najmniejszy krok do przodu, ale z tyłu czaiło się coś jeszcze gorszego. To coś, co było złem, po prostu czystym złem. Czułam to w całym swoim ciele, tę zgniliznę emanującą od tego czegoś za mną. Biegnij Liz, biegnij. Nawet jeśli już udało mi się zmusić moje ciało do ruchu, poruszałam się niezwykle wolno, jakbym próbowała biegać zanurzona do połowy łap w wodzie. To wszystko było takie przerażająco wolne, nierealne. Ale mój strach i poczucie zagrożenia jak najbardziej takie były. Do przodu, do przodu, chociaż trochę.. Wytężyłam wszystkie swoje siły, ale nic to nie dało, oprócz jeszcze większego zmęczenia. Chociaż jeden sus do przodu, byleby o krok oddalić się od tego czegoś, co najwyraźniej na mnie polowało. Czułam gorący oddech samego strachu na swoim karku. A następnie tępy ból w łapie, kiedy potknęłam się i wywróciłam na chłodną, oślizgłą ziemię. Próbowałam się podnieść, ale nic z tego. Nagle mrok rozjaśnił się, a jedyne co widziałam to drapieżne, nieprzyjazne oczy, zdające się wręcz rozrywać mój umysł na kawałki, odkrywając jego najgłębsze zakamarki. Mogłabym przysiąc, że widziałam okrutne rzędy kłów, gotowych aby rozszarpać cokolwiek, nawet grubszą zwierzynę. Zamknęłam oczy, szykując się na śmierć, wysuwającą w moim kierunku swoje szpony.
 — Cicho. — Od razu po przebudzeniu usłyszałam ten krótki rozkaz, wydany przez Reamona. — Po prostu bądź cicho. Byłam. Coś się zmieniło, to było czuć już na początku. Dziwny, obcy zapach unoszący się w domu. — To ludzie. Węszą. Może, jeśli będziemy cicho i nie będziemy się ruszać, pójdą sobie. Ale musisz być przygotowana do ucieczki.

Reamon? Dramat :U

Let's get started.

4 komentarze:
To już postanowione. Czy to ptak, czy to samolot? Nie, to Szlakiem Rudych Łap powstaje jak feniks z popiołów! W związku z tym odżyciem, każdy członek, który brał udział w życiu sfory przed jej śmiercią naturalną otrzymuje darmową zmianę formularza. Obejmuje ona wszystkie punkty, w końcu zamysł postaci mógł się przez ten czas zmienić? Poza tym, my wszyscy przez ten czas się zmieniliśmy. Dlaczego przez te kilka miesięcy (pół roku, dacie głowę?) nasze postacie mają pozostać niezmienione? Jest to również szansa na zmianę zdjęcia, charakteru, ale także drobnych kosmetycznych zmian, jak na przykład wyjustowanie formularzy do lewej czy lepsze rozpisanie charakteru postaci. Zmianie ulegnie również grafika, bannery zostaną zastąpione nowymi. Na żądanie możemy dać link do jednego ze starych bannerów. Pod tym postem możecie również napisać, co Waszym zdaniem powinno zostać zmienione lub dodane. Administracja rozważy wszystkie propozycje. 

tenor

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Od Reamona CD Lizzie

Brak komentarzy:
- A co byś chciała? - zapytałem odstawiając pusty garnek po herbatce z pokrzywy.
- Buzi? - zapytała lisica z uśmiechem.
- Już zrobiło ci się lepiej? - parsknąłem widząc jej zadowoloną minę. - Przypominam, że mimo wszystko jesteś moim więźniem, a to, że się tobą zajmuję, żebyś nie umarła, to tylko moja dobra wola.
- Rej... Ja nie chcę wracać do tej zimnej piwnicy... Tam jest tak okropnie... - szepnęła patrząc mi w oczy. - Proszę... Nie każ mi tam schodzić...
Zamilknąłem podchodząc do niej bliżej. Ruda mówiła w taki sposób, że nie byłem w stanie jej odmówić. Sprawiała, że moje serce skute lodem powoli się roztapiało z każdym kolejnym słowem. Chciałem na to nie pozwolić, jakoś zaprotestować, ale coś kazało mi jej słuchać.
- To gdzie chcesz te buzi? - przewróciłem figlarnie oczami.
- Ramon... Poważnie cię proszę.. - zmartwiła się.
Nie odpowiedziałem. Po prostu wskoczyłem z powrotem na łóżko obok niej i ułożyłem się tak, że miałem pod brzuchem jej grzbiet. Odwróciłem jej pysk i złożyłem na nim długi pocałunek. Zamknęła na chwilę oczy.
- Odpoczywaj. Musisz dużo spać. - mruknąłem do jej ucha.
- A co z tobą?
- A ja cię popilnuję. Śpij już. - delikatnie warknąłem przygniatając ją swoim ciężarem. - Popatrz. Po herbatce nawet nie kaszlesz.
- Rej? - zawołała cicho.
- Tak? - szepnąłem kierując w stronę jej pyska jedno ucho.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się lekko po czym wtuliła się we mnie bardziej. Chwilę potem dało się słyszeć jej miarowy oddech. Odsunąłem się trochę od niej, żeby dokładnie się jej przyjrzeć. Wepchnąłem nos gdzieś w sierść na jej karku, gdy poczułem coś chropowatego. Odgarnąłem w tym miejscu futro, a moim oczom ukazały się liczne strupy i gojące się duże rany. Cholera. Reamon.. Jak mogłeś... To przecież ślad po twoim ostatnim napadzie furii.. Lizzie opatrzyła moje rany powstałe po spotkaniu z Maazikiem, a ja... Jeszcze ją skrzywdziłem. Jedna z nich, ta największa nie wyglądała dobrze, ale nawet nie mogłem jej wylizać. Kto wie, do czego znów bym się posunął, gdybym poczuł smak jej krwi? Wstałem więc i rozejrzałem się za czymś, co do tej pory było najbardziej bezużyteczną rzeczą w moim domu. Apteczką. Człowiek, do którego należał kiedyś ten domek, na pewno miał tu takie coś. Wdrapałem się na jedną z wyższych półek i zdjąłem małe, czerwone pudełko. W środku znalazłem bandaże, plastry, nożyczki i spirytus. Idealnie. Polałem całą okolicę jej karku i barek odkażającą cieczą. Wzdrygnęła się przez sen. Następnie wyjąłem bandaż i starannie obwinąłem nim klatkę piersiową i barki lisicy. To powinno pomóc i zapobiec ewentualnym powikłaniom. Przez chwilę pomyślałem o niej, jak o Mizuri. której nigdy nie pozwoliłbym skrzywdzić.
- Śpij dobrze, Elizabeth. Jesteś bezpieczna... Przynajmniej do czasu, nim znów zrobię ci krzywdę. - przytuliłem jej ciało do siebie. Po chwili moje powieki zaczęły robić się coraz cięższe, a przez moją głowę przeszła myśl, że przecież mogę jej chociaż trochę zaufać.. Zasnąłem.

Lizzie?

Od Riley

Brak komentarzy:
Donośny, piskliwy świergot ptaków, uparcie uderzał w me narządy słuchowe, przez co ściany zamkniętych dotąd powiek, zostały brutalnie wyrwane z oazy ciemności. Niechętnie otworzyłam oczy, przez kolejne parę sekund zastanawiając się, co robić dalej. Ochronny płaszcz ślepi wciąż samoistnie opadał pod wpływem działania grawitacji, namawiając tym samym umysł, by choć przez moment powrócił myślami do krainy marzeń, ale odgłosy dochodzące z koron pobliskich drzew, skutecznie mu to uniemożliwiały. Uniósłszy pysk ku górze, zastrzygłam nerwowo uszami, spoglądając na radosne pierzaki, które zdawały się być kompletnie nieświadome "zbrodni" jaką uczyniły. Cóż za hałaśliwe stworzenia, że też muszą ćwierkać akurat tutaj, tuż nad moją głową, jakby mało miały miejsca w puszczy. Eh, i weź tu się wyśpij...
Po dłuższej chwili leżenia, stwierdziłam iż wypadałoby ruszyć z miejsca swoje cztery litery i wrzucić coś na ząb (właściwie ta druga opcja zawitała w mej łepetynie wcześniej, bo żołądek już od dobrych paru godzin nie pozwalał mi myśleć o niczym innym). Szczerze powiedziawszy, nie miałam pojęcia gdzie właściwie jestem, ale chyba nie to w obecnej chwili jest najbardziej istotne, prawda? No raczej, dopóki w pobliżu nie ma ludzi ani psów, mogę być spokojna. A no właśnie, ludzi. Tia, ciekawe czy ktoś mnie w ogóle jeszcze szuka. Jak znam życie, to długo nad stratą przyszłej maszynki do zarabiania pieniędzy nie ubolewali, zwłaszcza że w hodowli mają takowych na pęczki. Swoją drogą szkoda, że moja szanowna rodzinka nie pofatygowała się trochę zawalczyć o swoją, lub chociażby moją lepszą przyszłość. Miałam nadzieję, że jeśli odejdę, to ktoś podąży moim śladem. Cóż, najwyraźniej "wolność" to dla nich zbyt mocne słowo. Czyż nie lepiej mieć wszystko podane pod nosek?
~ Riley, czym ty sobie zaprzątasz głowę o tej porze? ~ potrząsnęłam łbem, w celu pozbycia się tych wszystkich myśli, które nachalnie starały się wedrzeć do mego mózgu. Paskudne uczucie, i to to jeszcze tak dzień za dniem wraca, i wraca, i wraca i... Zaraz! Co to za zapach? Rozejrzałam się dookoła, jeszcze bardziej skołowana niż przedtem, gdy się obudziłam; instynktownie pobudzając niuch do działania, by zlokalizował ową woń. Znam ten zapach, znaczy się, nie ten konkretnie, ale jakąś jego cząstkę. Tak, zdecydowanie tak, gdzieś tutaj jest jakiś lis. Początkowo mnie ten fakt nawet ucieszył, jednak cały entuzjazm szybko wyparował, gdy zdałam sobie sprawę, iż nie jestem już u siebie, a o ile mi wiadomo krewniacy żyjący na wolności bywają dość... No terytorialni, nie da się ukryć. Skąd mam mieć pewność, że ten lis będzie pokojowo nastawiony? Śledząc go mogę znaleźć sprzymierzeńca, bądź na własne życzenie wpakować się prosto w paszczę lwa. Rzecz jasna nie musiałam rozważać tego długo. Raz kozie śmierć, jak to mawiają! I tak nic gorszego już mnie nie spotka (znaczy się chyba).
Pomknęłam w leśne gęstwiny, wiedziona szlakiem wytyczonym przez nos. Z każdą chwilą ciekawość coraz bardziej sięgała szczytu, serce łomotało jak szalone, a oddech zrównał się z prędkością nadaną przez łapy. Nieoczekiwanie dostrzegłam w oddali ciemną sylwetkę. Lis stał niemalże w samym środku polany, częściowo spowitej mgłą. Przechyliłam głowę w bok, obserwując szczupły zarys pyska, który nieoczekiwanie skierował swe ślepia... Prosto na mnie! Zesztywniałam niczym potraktowana zaklęciem drętwoty z książki J.K. Rowling. Dobra, tego nie przewidziałam.

Ktoś?

Powitajmy nową lisicę - Riley!

Brak komentarzy:
Powitajmy nową lisicę w sforze - Riley!


wtorek, 3 kwietnia 2018

Powracamy?

3 komentarze:
Jak w tytule. 
Czy to będzie powrót na stałe? Tego nie wiemy. Wszystko zależy od was i waszej aktywności, ale ja, Acze, dołożę wszelkich starań, żeby nasz blog zmartwychwstał. Kto jest ze mną? 


~~Acze
Szkielet Smoka Panda Graphics