czwartek, 31 maja 2018
Od Reamona CD Lizzie
- W jakim sensie? - zmarszczyła brwi.
Niemożliwe, że po takim czasie coś z lekcji Morpheusa poskutkowało. Zacząłem chyba martwić się o innych. To chyba znaczyłoby tyle, że ta lepsza strona bierze nade mną górę. Halo. Przecież zaledwie miesiąc temu z moich rąk zginął ostatni lis. Ekspresowa ta nauka.
- Bo coś jednak komuś się stanie. Gdyby tak nie było, powiedziałabyś, że wszyscy będą bezpieczni. Nie tylko ty i ja.. - zamilkłem. - Lizzie, coś ty narobiła...? - przymknąłem na chwilę oczy.
- Mogę powiedzieć tylko jednej osobie.. Nie jesteś nią ty. Nikt nią nie jest.- Spojrzała na mnie z żalem po czym odwróciła się tyłem.
Położyłem po sobie uszy i podszedłem do niej od tyłu kładąc pysk na jej łopatce.
- Hej.. Nic się nie stało, prawda? Widzę, że pewnie chciałabyś mi powiedzieć. Też chciałbym wiedzieć., ale jeśli Bóg zabronił, to znaczy tylko jedno: Powiedz coś, a umrzesz w męczarniach. - zdobyłem się na cichy śmiech. - Może kiedyś będę tą osobą, której będziesz mogła powiedzieć. - Ledwo skończyłem mówić, gdy do pokoju wbiegło młodsze rodzeństwo rudej. Dwa puchate lisy biegały wokół nas chyba, żeby wyładować nadmiar energii po czym stanęły naprzeciw nas i postawiły uszy.
- Pobawicie się z nami? - zapytały przekrzywiając te swoje małe główki. Wyłączyłem się na chwilę. Mają tak kruche kości.. Wystarczyłoby tylko lekko przekręcić szyję, żeby padły martwe na ziemię. Wspominałem już jak bardzo nie lubię szczeniąt?
Lizzie?
Od Lizzie CD Reamona
Od Reamona CD Lizzie
- To wyjaśnia dlaczego na moim znamieniu w drugim rzędzie są tylko dwie korony... - westchnęła. - Wyjaśnia też dlaczego jeszcze nie zginąłeś. Oni cię ochraniali. - Uważnie mi się przyjrzała.
Ma takie piękne oczy.. Jak rzeczywista potomkini Bogów, a ja? Nawet futro mam dwukolorowe jak jakaś krowa. Mam wrażenie, że to jest jakiś żart i zaraz obudzę się w moim domku ze świeżo zabitym zwierzęciem w piwnicy. Nie. Zapomniałem, że całe moje życie to jebany żart i to na pewno dzieje się na serio.
- Kto mnie ochraniał? - zmarszczyłem brwi.
- Bogowie. Twój prawdziwy ojciec. Chociaż też nie rozumiem, dlaczego cię stamtąd nie wyciągnął, a pozwolił, żeby Mazik wyprał ci mózg. - ucięła z wyraźnymi pretensjami w głosie.
- Jeśli kiedyś go spotkam, to zapytam. - wypuściłem z płuc powietrze.
Musiałem przeżyć tyle czasu, w takich warunkach, z takimi lisami, robiąc takie rzeczy i czując się jak wyrzutek po to, żeby jako dorosły, dowiedzieć się, że jestem synem Boga. Moment. Czy bycie potomkiem Boga zmieni cokolwiek? Czas pokaże.
- Elizabeth... - przysunąłem pysk do jej pyska i spojrzałem głęboko w oczy. - Ktoś mi powiedział, że zapłaciłaś wysoką cenę, żebym przeżył... Co zrobiłaś?
Lizzie?
poniedziałek, 28 maja 2018
Od Milvy CD Riley
Wrzosowiska, jedne z najpiękniejszych terenów stada! Znaczy... trudno w ogóle znaleźć w okolicy jakieś brzydkie miejsce, ponieważ uważam, że mieszkam w jednym z najwspanialszych miejsc na Ziemi. Acze miał do tego nosa!
Biegłam w stronę tego bajecznego terenu i starałam się nie dać ponieść emocjom, ponieważ te były gotowe nagle wybuchnąć i obrzucić całą okolicę moimi wesołymi piskami, lecz jednak wciąż pamiętałam o tym, że istnieje coś takiego jak ustalone zasady, których przyrzekłam sobie przestrzegać. W pewnym momencie w moich nozdrzach zawirował lekki zapach wrzosów, które flegmatycznie szykowały się do tego, aby zaraz po lecie uderzyć silną, charakterystyczną wonią od której można dostać zawrotu głowy. Na nieszczęście - lub szczęście, ważne dla kogo - była dopiero późna wiosna, więc nos mógł odetchnąć z ulgą, że nie musi się zbytnio pobudzać. Podniosłam lekko kąciki pyszczka na to porównanie, a następnie zatrzymałam się, aby poczekać kilka sekund na Riley, która była jeszcze nieobeznana w terenie i musiała się bardziej skupiać na tym, gdzie stawiać łapy niż ja, co lekko ją opóźniło. Po chwili jednak już stała przy moim boku i zaczęła niuchać ciekawie dookoła. Wskazałam jej łapą najbliższe krzaki, ostatnie, które dzieliły nas od wrzosowisk i były czymś w rodzaju muru, który odgradza je od reszty terenów. Zaciekawiona rozchyliła je i wydała z siebie ciche "łał", aby przez dłuższą chwilę przyglądać się, jak wiatr faluje równomiernie czubkami roślin.
- Piękne, prawda? - było to raczej pytanie retoryczne, ale one mają to do siebie, że wszyscy i tak zawsze na nie odpowiadają.
- Wręcz przepiękne... - powiedziała. - Mogłabym tutaj pobiegać? To miejsce tak korci! - uśmiechnęła się, a ja kiwnęłam radośnie głową i dałam długiego susa w roślinność. Też miałam na to ogromną ochotę.
Przez dłuższą chwilę pozwoliłam się nieść tam, gdzie mnie łapy poniosą, ale w pewnym momencie nagle usłyszałam nawoływanie świeżo poznanej samicy. Zaraz się tam skierowałam, aby móc zobaczyć jak ta jeży sierść i wpatruje się w jakiś punkt. Niepewnie podeszłam do niej i przez chwilę spoglądałam w tamto miejsce, starając się odgadnąć, co stało się powodem jej niepokoju. Ostatecznie jednak dopasowałam do siebie puzzle tej zagadki, aby zdać sobie sprawę, że widzę czyjąś sylwetkę.
- To Aro, nasz psi przyjaciel! - oznajmiłam wesoło, widząc jak przez pyszczek Riley przebiega wyraz niedowierzania.
- A ten za nim? - zapytała się ta głucho, a ja znowu wpatrzyłam się w sylwetkę, aby dojrzeć kolejną i poczuć jak krew mi zastyga w żyłach.
- T-to Ballada. - szepnęłam ze strachem, kiedy dotarło do mnie, że widzę scenę walki pomiędzy dwoma czworonogami.
Riley?
Od Michaela CD Riley
Zaczaiłem się za jednym ze starych mebli, i chociaż bardzo dobrze nie widzę w ciemności widziałem Riley, którą chyba zaniepokoiło moje nagłe zniknięcie. Uśmiechnąłem się chytrze, i bardzo ostrożnie podszedłem ją od tyłu. Skoczyłem na lisicę, a ona zareagowała głośnym wrzaskiem.
- Riley! To ja, spokojnie! - wybuchłem śmiechem. Rozbawiła mnie jej reakcja.
- Przestraszyłeś mnie! - warknęła niezadowolona, zasadzając mi porządnego kopniaka w kark. Prędko wstałem z ziemi żeby nieotrzymać kolejnego.
- Ała! Weź, to boli..
- Trzeba było nie wycinać głupich numerów! - odwróciła się do mnie tyłem i poszła dalej obrażona. Chyba ją wkurzyłem.
- No weź, to był tylko kawał. Poczekaj.. - postanowiłem pobiec za nią zwłaszcza że lisica szła szybko naprzód, i chyba ani myślała zwolnić.
Im dalej szliśmy tym robiło się ciemniej i mroczniej. Riley chyba lubiła takie klimaty bo, ani przez chwilę nie widziałem żeby się odwracała, albo przystawała. Po prostu szła pewnie przed siebie. Żeby znowu nie wyjść na totalnego tchórza też poszedłem z wysoko uniesioną głową.
(Riley?)
niedziela, 27 maja 2018
Od Riley CD Milvy
- Chodź, mamy jeszcze sporo do zobaczenia - rzekła, przyspieszając nieco kroku - Co byś chciała zobaczyć na początku? Rzekę? Wrzosowisko? A może kurhan?
Szczerze powiedziawszy, nie miałam zielonego pojęcia, które miejsce na początek mogłybyśmy zwiedzić, więc wybrałam tę pierwszą opcję.
- Wow! - otworzyłam szerzej oczy, cytryniąc się jak mały dzieciak do zabawki; na widok połyskującej w świetle słońca, falującej tafli wody - Jak tu pięknie...
- Prawda? - Kania przycupnęła na przybrzeżnym kamieniu. Usiadłam obok niej, wciąż nie odrywając wzroku od iście bajkowego błękitu nieba, odbijającego się w lustrzanym połysku rzeki. Po dłuższej chwili milczenia w końcu postanowiłam się odezwać.
- Milva?
- Tak?
- Wiesz, em... Chciałam ci podziękować. To dzięki tobie tutaj trafiłam... - uśmiechnęłam się, jednocześnie przejeżdżając łapą po gładkiej tafli wody, która aż prosiła się żeby jej dotknąć.
- Nie musisz dziękować. Cieszę się, że ci się tutaj podoba. Myślę, że gdy już oprowadzę cię po terenach sfory, warto byłoby poszukać ci jakiejś przytulnej nory, dobrze?
Pokiwałam głową po czym zeskoczyłam z głazu, następnie wdrapując się na zwalony pień drzewa.
- A ty dokąd? - lisiczka zastrzygła uszami, spoglądając na mnie podejrzliwie.
- Na wrzosowisko, mówiłaś że jest niedaleko stąd - wyszczerzyłam się i zgrabnym susem zeskoczyłam na trawę.
- Okey, okey! Już idziemy! - zachichotała ruda i wyprzedziwszy mnie pomknęła w leśne gęstwiny.
Milva? ^^
Od Lizzie CD Reamona
— Rey. — szepnęłam, mój głos był ledwo słyszalny. — Co z Mizuri? Przecież ona o niczym nie wie..
Rey?
Od Riley CD Michaela
Nie ukrywam, iż zaintrygowały mnie odgłosy dobiegające z wnętrza budynku. Zapewne, mamy do czynienia tylko z psotnymi myszami, które postanowiły się tutaj osiedlić. Cóż, nawet gdyby owe dźwięki okazały się być jedynie bieganiną niepozornych gryzoni, mnie i tak zżerała ciekawość, bo zwyczajnie lubię zwiedzać tego typu miejsca. Nic nie poradzę, takie już ze mnie wścibskie stworzenie.
- Tylko na chwilę, proszę... - popatrzyłam błagalnie na rudego, lekko poruszając końcówką puchatej kity.
- No dobra, dobra... - samiec przewrócił wymownie oczyma, rzucając mi pełne politowania spojrzenie, któremu towarzyszył bardzo delikatny, najwyraźniej rozbawiony zaistniałą sytuacją uśmieszek.
Bez dłuższego zastanowienia, pomknęłam w ciemność. Ku memu zaskoczeniu, a zarazem też uldze; wcale nie było tam tak strasznie, jak można by przypuszczać. Powiedziałabym wręcz, że pomieszczenie (przynajmniej w moim odczuciu) wydawało się całkiem przytulne. Mój nos przywarł do ziemi, pochłaniając rozmaite zapachy, w tym bardzo niewyraźną, aczkolwiek wciąż obecną woń byłych mieszkańców. Węszyłam tak dobre parę minut, nim natknęłam się na jakiś zakurzony, bodajże gliniany garnek, który skutecznie zniechęcił niuch do dalszych poszukiwań. Nieoczekiwanie poczułam coś dziwnego. Chłodny powiew wiatru nieproszenie wdarł się do środka, muskając mą sierść, czemu towarzyszył nieprzyjemny dreszcz.
- Słyszałeś to? - odwróciłam pysk w stronę towarzysza który... O dziwo wcale nie stał tam gdzie wcześniej. Dziwne. Wraz ze zniknięciem Michaela zapanowała martwa, nieco irytująca cisza. Położyłam uszy po sobie, biegając spanikowanym wzrokiem po mrokach budynku. Gdzie on się podział? Przecież jeszcze przed chwilą tutaj był!
- Mike, gdzie jesteś...? - szepnęłam, podkulając ogon.
Mike?
Od Michaela CD Riley
Milczałem przez chwilę. Nigdy jakos nie myślałem dlaczego to robię, no i nikt jeszcze mnie o to nie pytał. W tej chwili to ja się poczułem jak pacjent gabinetu psychologa, a Riley jakby zajęła moje miejsce. Zaimponowała mi takim podejściem do tego tematu. Niby takie proste pytanie, a ja prawie wcale odpowiedzi na nie nieznałem.
─ Chyba i to i to, po części.. ─ powiedziałem wierząc gdzieś tam w środku, że ta odpowiedź zadowoli lisicę, ale myliłem się.
─ Więc robisz to bo rozmawianie o problemach z innymi lisami jest dla ciebie przyjemne? ─ Dopytywała się lisica.
─ Problemy, i ich rozwiązywanie - to moja specjalność! ─ zaśmiałem się, i spojrzałem na nią - A ty nigdy nie myślałaś o zostaniu psychologiem? Nadawałabyś się.
─ Tak uważasz?
─ Pewnie! Umiesz rozmawiać, słuchać, doradzać, i wyciągac dobre wnioski..
─ Niewiem.. to chyba nie dla mnie.. ─ trochę się zawstydziła.
Nagle usłyszeliśmy jakieś stukanie, które wydobywało się z głębi budynku. Spojrzeliśmy w tamtym kierunku.
─ Wchodzimy tam? ─ Spytała wyraźnie podekscytowana Rilly.
Zdziwiła mnie jej reakcja.
- Pewna jesteś że chcesz tam wchodzić?
Riley?
sobota, 26 maja 2018
Od Riley CD Michaela
Od Michaela CD Riley
Od Riley CD Michaela
Od Michaela CD Riley
Od Riley CD Michaela
Zerknęłam kątem oka na nieznajomego, który zdawał się być strasznie zagubiony w owej sytuacji, podobnie jak zresztą ja. Westchnęłam cicho, robiąc krok do przodu, potem drugi, trzeci, czwarty... Aż stanęłam na tyle blisko, by móc normalnie z nim porozmawiać.
- Dobrze, nic takiego się nie stało - posłałam mu delikatny, nieco wysilony uśmiech, starając się, by sympatyczny wyraz zbyt szybko nie wymknął się z mego pyska. Widziałam, że wraz z tymi słowami, rudemu trochę ulżyło, bo w końcu odważył się znów podnieść na mnie wzrok.
- A tak w ogóle to jestem Riley - dodałam.
- Michael, ale możesz mi mówić Mike - rzekł lis, spoglądając na spory głaz za mymi plecami - ... i wybacz mi to... no wiesz... - wciąż naciskał z przeprosinami.
- Spokojnie, nie gniewam się, chociaż szczerze powiedziawszy nie mam zielonego pojęcia, co tam właściwie robiłeś - zachichotałam, taktownie zasłaniając łapą pysk, by niepozorny, cichy śmiech nie przeistoczył się nagle w diabelski rechot, który niestety ostatnimi czasy wyjątkowo często towarzyszy pozytywnym emocjom.
W zaistniałej sytuacji, uznałam iż zbędnym byłoby drążenie tematu tego niefortunnego wypadku, więc zwyczajnie zaprosiłam nowego znajomego do siebie na herbatę.
Rozsiadłszy się wygodnie na jednym z drewnianych pieńków, pełniących w domu rolę krzeseł, bądź jak kto woli foteli; postawiłam na stoliku dwie filiżanki z gorącym napojem.
- Jesteś nowy w sforze? - zapytałam, w celu przerwania długotrwałej ciszy, która od pewnego czasu bezczelnie panoszyła się w pomieszczeniu.
W odpowiedzi samiec tylko pokiwał niepewnie głową, opatulając się wcześniej przyniesionym przeze mnie, miękkim ręcznikiem. Na jego pysku malował się teraz lekki, aczkolwiek wciąż zmieszany uśmieszek.
- A ty... Od dawna tu jesteś? - zagaił przechylając głowę w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Cóż, w sumie tylko parę tygodni... - tym razem to w mojej wypowiedzi można było wysłyszeć nutkę zakłopotania, bo nawet się nie zastanawiałam od kiedy właściwie tutaj jestem. Czas leci tak szybko...
Z rozmyślań wyrwał mnie dopiero spokojny głos Mike'a, który zdążył już opróżnić swój kubek, podczas gdy mój wciąż stał nietknięty, a znajdująca się w nim ziołowa herbata dawno wystygła.
- Wybacz, zamyśliłam się... - mruknęłam zmieszana, ponownie zaczepiając wzrok na pysku rozmówcy - Mógłbyś powtórzyć?
Michael? ^^
Od Michaela
czwartek, 17 maja 2018
Od Reamona CD Lizzie
- Żartujesz sobie? Czemu nigdy mi tego nie pokazałeś? - Lizzie zmarszczyła brwi. Była mocno zaniepokojona.
- Przecież to tylko ślad, który wypalił mi ojciec. Nic wielkiego... Prawda? - popatrzyłem w jej oczy unosząc jedną brew.
- Tak, Rey. Masz po części rację. To nie zostało wypalone, ale jest to sprawka twojego ojca. Biologicznego ojca, nie Maazika. - Westchnęła ciężko.
-Czekaj... Czy to mi powie, kto jest moim ojcem? - Próbowałem poskładać myśli w głowie.
- Nawet więcej. Ten znak cię ochrania. - szepnęła po raz kolejny odsłaniając sierść na mojej szyi, a potem nastawiła swoją. - Masz, sprawdź.
Zawahałem się przez chwilę. Co ona chce mi pokazać? Przełknąłem ślinę i znalazłem na jej ciele podobny znak. Te same trzy korony, ale pod nimi, znajdowały się jeszcze dwie mniejsze. Każda pochodziła z innej korony. Trochę jak.. Drzewo genealogiczne? Wstęga była ta sama, tylko dwa znaki inne. Tak jak na moim znamieniu, ten po prawej był jaśniejszy i większy. Przedstawiał klepsydrę, w której przesypuje się biały piasek. Ten drugi, po lewej był klepsydrą z czarnym piaskiem.
- Ale jak... - Kiwnąłem głową. - Twój.. i mój.. Mają dużo wspólnego..
- To, że jeden znak jest większy, symbolizuje jaki jesteś. Która strona w życiu ma nad tobą przewagę. Dobra.. Lub Zła. Wstęga oznacza, że są one wplecione we wspólne jarzmo i nie da się ich rozdzielić. Mój ojciec jest synem Morpheusa. Jednego z trójki największych bogów, którym zabronione jest posiadanie dzieci. Znamy tylko dwójkę... Sun, to dziewica. Jej dzieci.. Rodzą się w nieco inny sposób. Tworzy je, ale nie rodzi. Na ziemi nie ma już żadnego jej lisiego potomka. Ace.. On ma takie samo znamię jak moje, tylko bez tych mniejszych koron. Trzy korony na górze, to trzej Bogowie. Dwie mniejsze, to dwójka ich dzieci. Ten od Morpheusa, to mój ojciec, a ten od Moona...
- To ja.
Lizzie? :o
niedziela, 13 maja 2018
Od Milvy CD Mayee
Od Milvy CD Riley
Riley?
sobota, 5 maja 2018
Od Lizzie CD Reamona
— Acze, co jest? — zapytała, podchodząc bliżej dwójki lisów.
— Nie wiem, Chali.. — odezwał się cicho. Tak cicho, że obie musiałyśmy się wysilić, aby cokolwiek usłyszeć. W jego głosie było coś, co nie pozostawiało wątpliwości, że sprawa jest co najmniej poważna.
Popatrzyłam na Reamona, on popatrzył na mnie. Także nie rozumiał, co tu się dzieje. Mama podeszła jeszcze bliżej, tak, że mogła zajrzeć w rozchylone futro. Musiała też dostrzec tam to, co dostrzegł Ace. Powietrze gwałtownie uszło z jej płuc, wymienili spojrzenia z ojcem. Zniecierpliwiona parsknęłam, zwracając na siebie ich uwagę.
— Idźcie już. — nakazał Ace, tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Kiedy tylko zniknęliśmy moim rodzicom z pola widzenia, dobrałam się do szyi Reamona. Rozgarnęłam futro w tym samym miejscu, co zrobił to Ace. Blizny, tak.. Ale pośród nich było coś, co blizną być nie mogło. Wyglądało jak starannie zaplanowany symbol.
Rey?
wtorek, 1 maja 2018
Od Reamona CD Lizzie
- Przeze mnie wasza córka zachorowała, bo więziłem ją w piwnicy. Bez obaw. Dostawała jedzenie i picie. Raz po tym, jak poszedłem zapolować i tam.. Mój ojcie.. Chwila. On nie jest moim ojcem.. - zmarszczyłem brwi.
- Co? - Acze skrzywił się patrząc na mnie jak na dziwaka, którym byłem.
- Całe życie tkwiłem w błędzie. Lis, który podawał się za mojego ojca, nie jest nim. Ja.. Jest nim jakiś Bóg. - przełknąłem szukając faktów gdzieś w odmętach pamięci. Nie wiedziałem też skąd zebrałą się we mnie taka siła, żeby opowiedzieć o wszystkim. - Mówił do mnie wiele razy, ale nigdy się nie przedstawił.. Zostawił moją brzemienną matkę na pastwę Maazika, z którego łap okrutnie zginęła. Wciąż pamiętam jak jako małe szczenię przytulałem się do jej zimnego ciała...
- To straszne.. - Chalize spojrzała na mnie ze smutkiem, lecz jej partner zachował kamienną twarz.
- Kontynuuj. - rozkazał tylko chłodnym tonem.
- Morpheus chciał to ze mnie wyprzeć. Odkąd uprowadziłem Lizzie, codziennie odwiedzał mnie w snach.. Zmienił mój tok myślenia. Zacząłem żałować wszystkiego, co w życiu zrobiłem, oprócz tego, że w obronie siostry zabiłem własnego brata. - powiedziałem na jednym wydechu patrząc gdzieś w ścianę.
- Zabiłeś własnego brata? - alfa zbadała mnie zaniepokojonym wzrokiem. Zignorowałem jej pytanie uznając jako zbędne i zacząłem mówić dalej.
- No i właśnie, wracając; Byłem na polowaniu i upolowałem dla mnie i Państwa córki bażanta, gdy nadszedł Maazik. Zaczął mnie dusić i prawie zabił. Wtedy, gdy wróciłem do domu.. Przepraszam Elizabeth. - spojrzałem jej w oczy, a następnie gdzieś w podłogę kładąc po sobie uszy.
- Reamonie.. Przecież wiesz, że nie mam ci tego za złe.. - westchnęła.
- Kłamca! - warknął Acze podbiegając do mnie i przewracając na grzbiet. Usłyszałem gruchot mojego kręgosłupa uderzonego o skałę. Jęknąłem cicho z bólu. Paliły mnie wszystkie mięśnie sprawiając, że poczułem się słaby. Nie mogłem nawet się ruszyć.
- Acze! - krzyknęła Chalize zasłaniając łapami pysk.
- Tato! Proszę.. Zostaw go.. - ruda zaskomlała bezradnie przyglądając się zaistniałej sytuacji.
- Nie proszę Pana o nic, Panie de Lorche. Proszę się zemścić za córkę. - szepnąłem patrząc zmęczonym wzrokiem prosto w jego wściekłe oczy.
- Tato...
Poczułem jak lis odsuwa sierść na mojej szyi. Co zamierza zrobić? Przecież tam jest pełno ran zadanych przez Maazika.. Alfa stanął w bezruchu obserwując rany, po czym wymówił tylko jedno słowo. - "Cholera..".